czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział I: Koniec nudy

Świat to jedna wielka machina, pełna najróżniejszych zębatek i śrubek, a każda z nich, nawet ta najmniejsza, pełni ważną rolę w prawidłowym funkcjonowaniu całości. Machina ta cały czas podlega większym czy mniejszym zmianom. Jedne trybiki zastępowane są przez nowsze, jeszcze inne wyrzucane z niej całkowicie. Niektóre z nich przestają pracować, pokrywają się rdzą i zostają zapomniane. Jednak w większości przypadkach zmiany są na tyle istotne, że na skutki nie trzeba długo czekać. Czasami właśnie jedna z tych małych, uśpionych zębatek, obudzona przez naprawy, budzi się i ponownie zaczyna pracować. Niby od zawsze tkwiła w mechanizmie, ale jej uruchomienie potrafi zapoczątkować serię zdarzeń, które mogą na zawsze odmienić losy świata...

Stacjonowanie na odległym posterunku w samym środku dziczy, na kompletnym bezludziu, z dala od miejskiego życia i cywilizacji, ma swoje zalety. Siedzisz sobie w przytulnej strażnicy, w otoczeniu dobrze znanych ci ludzi, na zmianę gapiąc się w odczyty urządzeń, monitory, nasłuchując radia czy robiąc obchody okolicy. Zero stresu, zero nerwów. Pełna spokoju i ciszy okolica rozbrzmiewająca śpiewem ptaków. Można poopalać się na słoneczku wdychając świeże powietrze. I co najważniejsze dla żołnierza - minimalna ilość kontroli. Człowiek może zająć się własnymi sprawami, nie obawiając się, że z zaskoczenia wpadnie jakiś fanatyk mamroczący coś o złamaniu zakazów Wielkiego Tyrana. No po prostu żyć nie umierać. Jedyne, na co można narzekać, to nuda.

- Ha! Rzut za dziesięć punktów! - tryumfował Kuhl. - Wygrywam!
- Chyba śnisz, jeżeli myślisz, że ci na to pozwolę - odparła zawadiacko dziewczyna. - Patrz, i podziwiaj mistrza.
Dziewczyna okręciła się na pięcie i nie celując, rzuciła nożem w tarczę. Ostrze wbiło się do połowy w deskę, na której wymalowana była karykaturalna twarz.
- Prosto między oczy.
Kuhl zaklął pod nosem i poszedł wyciągnąć nóż, którego używali, jako rzutki. Broń wbiła się mocno i chwilę się z nią szarpał, zanim ją wyciągnął.
- Wiecie, że gdyby ktoś podkablował, że rzucacie do portretu Freezera, to poszlibyśmy wszyscy na szafot - poinformował ich czarnoskóry mężczyzna, nie odrywając wzroku od monitorów.
- Daj spokój Aarin. Nikt w życiu by się nie domyślił, że facjata wymalowana przez Yale to w rzeczywistości gęba Tyrana.
Dziewczyna fuknęła gniewnie na przyjaciela.
- Odezwał się artysta od siedmiu boleści, co głupiej strzałki narysować na drzewie nie potrafi.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - twarz Kuhla zaczęła przyjmować coraz intensywniejszy, czerwony kolor.
Aarin odwrócił się do nich, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- Faktycznie, nie popisałeś się wtedy. Wóz z zaopatrzeniem by do nas nie dotarł, bo żołnierze zastanawiali się, co za zboczeniec namalował majtki na pniu.
- To była STRZAŁKA! - wrzasnął Kuhl. - A wy jesteście bandą debili i kretynów!
- W dodatku były różowe...
Mężczyzna zerwał tarczę zamierzając zdzielić nią zanoszącą się śmiechem Yale po głowie, ale powstrzymał go stanowczy głos przyjaciela.
- Przestańcie w tej chwili. Wygląda na to, że mamy gości. Radar wychwycił szybko zbliżający się w naszą stronę obiekt, wielkości małego statku.
- Sądząc po prędkości, jaką rozwija, to raczej spada - stwierdziła dziewczyna. - W którym miejscu się mniej więcej rozbije?
- Jakieś dziesięć kilometrów na wschód od wodospadu. Spróbuj go wywołać.
Kuhl, który od razu usiadł przy radiostacji, pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
- Już próbowałem, nie odpowiada. Dziwne, ale nie nadawał sygnału S.O.S. Za ile dotrze do ziemi?
- Za jakieś pięć minut.
Cała trójka zerwała się ze swoich miejsc, przygotowując się szybko do wymarszu. Właśnie wychodzili ze strażnicy, gdy rozległ się odgłos uderzenia. Ziemia zatrzęsła im się pod stopami. Yale, która miała bardzo wyostrzony słuch, słyszała wyraźnie trzask łamanych jak zapałki drzew. Wzdrygnęła się mimo woli.
- Pójdę przodem - powiedziała pochylając się do przodu, jak zawodnik przed startem.
Zanim Aarin zdążył zaprotestować, dziewczyna zniknęła już w chmurze dymu.

Jedną z nielicznych rzeczy, jakie Yale naprawdę kochała było ( oprócz roślinek, łamania kości, szydzeniu z ludzi i swojej poduszki) bieganie. Mogłaby godzinami pędzić przed siebie bez celu, rozkoszując się przyjemnością, jaką dawało jej to zajęcie. Nie musiała mieć prostej drogi ani idealnych warunków atmosferycznych. Deszcz czy śnieg, codziennie przemierzała kilka kilometrów. Do tego rozwijała nieprawdopodobną wprost prędkość. Zapytana, jak jej się udaje uzyskać taką szybkość bez większego wysiłku, odpowiedziałaby wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, że "ziemia sama ją niesie". I to była szczera prawda. Nieważne czy musiała biec przez las, pustynię czy pod górę, zawsze utrzymywała jednakowe tempo. Dla niej wszędzie istniały ścieżki. I co najważniejsze, wszystkie były proste.

3 komentarze:

  1. Twoje zamówienie zostało zrealizowane, znajdziesz je w poście nr. 077 szablon nr. 105
    Pozdrawiam!
    http://ministerstwo-szablonow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałam Cie tylko powiadomić, że nie wgrywa sie nagłówka ;) Wszytko masz napisane w instrukcji ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Mihoshi!
    Jestem pod wielkim wrażeniem! Styl pisania zmienił się nie do poznania! Jest cudny :D
    Co mogłabym więcej rzec? Brak mi słów na samym wstępie! Pewno brakowało ich też za pierwszym razem kiedy czytałam xD
    Wiem, że moje komentarze zwykle bardziej ociekają treścią, ale po prostu mnie zatkało...
    Oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa ;)
    Szablonik ładny, ogólnie widzę, że dużo w budowie jest. Ale najbardziej zastanawia mnie jak bardzo masz zamiar przekształcić stare opowiadanie.

    Całuję, i zapraszam na mój nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń