Krótkie ogłoszenie organizacyjne:
SPAMownik został oddany do Waszego użytku.
Linki oraz Spis treści będą uzupełniane na bieżąco.
Nad pozostałymi stronami w dalszym ciągu trwają prace.
Jeśli ktoś chce być powiadamiany o najnowszych rozdziałach, bardzo proszę o tego typu informacje pod najnowszymi postami.
Nie przeciągając dłużej - zapraszam na rozdział :)
* * *
Saiyanie.
Któż by nie słyszał o rasie potężnych, Kosmicznych Wojowników, dla
których walka jest sensem istnienia? Chyba nie ma ani jednej osoby w
kosmosie, która by nie wiedziała o ich istnieniu. Saiyanie trudnili się najazdami i pacyfikowaniem planet, a następnie ich sprzedażą. Odkąd
pamiętam, Kosmicznymi Wojownikami straszono małe dzieci, gdy były
niegrzeczne, ale jakoś nikt za specjalnie nie obawiał się inwazji z ich
strony. Bano się ich, owszem, ale w taki sposób, jak ludzie boją się
duchów. Bano się na zapas. Drżano ze strachu słysząc o nich, jednak nikt nie wierzył w to, iż mogliby przybyć na naszą małą planetkę. Tak więc Saiyanie żyli i rabowali na jednym
końcu galaktyki, a u nas, na drugim końcu, dostarczali oni chleba
powszedniego wszystkim wieszczom zagłady. Przy zarazach czy innych
klęskach, nie dało się nigdy przejść spokojnie przez ulicę, nie zostając zaczepionym przez któregoś z nich, po to, by zostać łaskawie poinformowanym, iż za nasze zepsucie bogowie ześlą na nas
zagładę w postaci wyżej wspomnianych wojowników. Ich przepowiednie
jednak się nie sprawdziły.
Dlaczego?
Po prostu Saiyan ubiegł Freezer.
* * *
Yale
wyhamowała, wytracając pęd. W samą porę. Zatrzymała się z nosem tuż
przy drzewie, jeszcze jeden krok, a rozpłaszczyłaby się na nim jak naleśnik.
Przeklinając swoją niezdarność, zaczęła rozglądać się uważnie po
okolicy. Ta zaś wyglądała niczym po przejściu tornada. Drzewa na obszarze
paru kilometrów były ze szczętem połamane, w całości nie ostało się
chyba ani jedno. Dziewczyna wskoczyła na zwalony pień, szukając wzrokiem
statku namierzonego przez ich radar. Długo jej z tym nie zeszło. Statek musiał
uderzyć w powierzchnię z ogromną siłą, o czym świadczyły nie tylko
zniszczenia, ale również to, że do połowy był wbity w ziemię.
"Z pewnością nie było to kontrolowane lądowanie" - pomyślała Yale, ruszając w jego stronę.
W
ręku trzymała długi, drewniany kij, na obu końcach okuty żelazem - jej
ulubioną broń. Dziewczyna z niezwykłą lekkością i wrodzoną gracją, omijała przeszkody w postaci zwalonych drzew i konarów, bez trudu nad nimi przeskakując, bądź wynajdując pomiędzy nimi luki. Po krótkiej chwili znalazła się nad brzegiem
krateru, powstałego w skutek uderzenia.
- O cholera - zaklęła, przyglądając się rozbitemu pojazdowi.
Pomimo
poważnych uszkodzeń, bez trudu poznała charakterystyczną, okrągłą
kapsułę używaną przez wojska Freezera, a konkretnie przez jego najlepsze
oddziały. Zawahała się na moment rozważając, czy nie lepiej byłoby
zaczekać na Aarina i Kuhla. Doszła jednak do wniosku, iż tak naprawdę
nie ma się czego obawiać. Jeżeli ktoś przeżył katastrofę, to na pewno
nie był w stanie przysporzyć jej jakichkolwiek kłopotów. Poza tym,
przecież sama należała do armii Freezera. Przynajmniej teoretycznie, bo w
praktyce robiła wszystko, prócz wykonywania jego poleceń. Szybko
zsunęła się po zboczu na dół.
Miała szczęście. Wejście do kapsuły było
na wierzchu, nie zaś zagrzebane pod ziemią, czego się obawiała. Otwarcie go nie powinno stanowić
problemu. Złapała za wygięte brzegi włazu i szarpnęła mocno. Metal zazgrzytał,
wygiął się, ale nie puścił. Yale zacisnęła zęby. Za drugim razem użyła
całej swojej siły. Udało się. Odrzuciła właz na bok, a następnie
nachyliła się, aby zajrzeć do środka. W kapsule była jedna osoba -
chłopak, na oko w wieku osiemnastu lat. Był nieprzytomny, co wcale nie
zdziwiło dziewczyny. Nieznajomy wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.
Zakrwawiony mundur był w strzępach. Rany na torsie i głowie krwawiły
obficie, a lewa ręka zwisała pod dziwnym kątem. Yale uznała ją za
złamaną. Dodatkowo podejrzewała uszkodzenie kręgosłupa i wstrząs mózgu, oraz parę innych, paskudnych rzeczy.
Jednak nie to ją najgorzej martwiło. Wyczuwała, iż nieznajomy stracił
bardzo dużo energii, prawdopodobnie podczas walki. Jeżeli zaraz nie
zostanie mu udzielona pomoc, to umrze szybciej, niż z powodu utraty
krwi. Zaczęła gorączkowo myśleć nad sposobem wyciągnięcia go z wraku w
taki sposób, by nie pogorszyć jego już i tak krytycznego stanu.
Rozwiązanie problemu pojawiło się prawie natychmiast. Dziewczyna usłyszała
kroki przyjaciół na długo przed tym, nim ci zajrzeli do krateru.
- Hej! Yale! Znalazłaś coś! - rozdarł się Kuhl z góry.
- Tak! Mam tutaj jednego rannego! Macie ze sobą sprzęt?
- Jasne. Poczekaj, już do ciebie schodzimy.
Po
paru minutach, które dla dziewczyny zdawały się być wiecznością, Aarin i Kuhl znaleźli się przy wraku. Olbrzym dźwigał
ogromny plecak, w którym znajdował się sprzęt medyczny. Położył go na
ziemi i zaczął w nim szperać.
- Co ci będzie potrzebne?
- Kołnierz ortopedyczny, nosze i coś do unieruchomienia złamanej ręki. Resztą zajmę się jak go stąd wyniesiemy.
Kiedy we dwójkę zajmowali się rozkładaniem rzeczy, Aarin dokładnie obejrzał wrak wraz z jego pasażerem.
- Nie wyciągniemy go przez właz. Moglibyśmy mu skręcić kark.
-
Wiem, rozmyślałam już trochę nad tym zanim przyszliście. Pomyślałam, że
moglibyśmy przeciąć kapsułę w ten sposób - Yale podeszła do niej,
przejeżdżając dłońmi po powierzchni metalu od wejścia, do prawego boku. -
Nasz feralny turysta leży bardziej z lewej strony, więc w czasie cięcia
nie stanie się mu żadna krzywda, a gdy rozpłatamy w ten sposób statek,
będzie nam dobrze wejść z noszami.
Aarin pokiwał w zamyśleniu głową.
-
To może się udać, a że nasz tajemniczy kolega nie wygląda zbyt dobrze,
nie widzę innego wyjścia. Jest tylko jeden problem - nie mamy czym
przeciąć tego złomu. Nie przyszło nam do głowy, żeby zabrać ze sobą palnik.
- Nie wiem czym tu się przejmować. Ja to zrobię - zaproponowała Yale.
- Nie - głos Aarina brzmiał bardzo stanowczo. - Nie pozwolę ci się narażać.
Dziewczyna przewróciła oczyma.
-
Na bogów, nie zaczynaj znowu braciszku. Przecież tu nikogo nie ma. Poza
tym - Yale nie pozwoliła mu dojść do słowa. - Jak chcesz, możemy tu stać i
się kłócić, a w tym czasie nasz gość kopnie w kalendarz. Jak byś nie
zauważył, to żołnierz specjalnej jednostki Freezera. Nie udzielenie mu
żadnej pomocy może być w skutkach dla nas bardziej przykre niż sposób, w
jaki mu jej udzielimy.
Aarin westchnął z rezygnacją. Musiał przyznać, że Yale zawsze potrafiła obrócić wszystko na swoją korzyść.
- Będziecie tak stali i gadali, czy zrobicie coś w końcu? - zawołał zniecierpliwiony Kuhl.
- Czyń swoją powinność - Aarin machnął ręką w stronę kapsuły.
Dziewczyna
posłała mu szelmowski uśmiech i w jednym podskoku znalazła się przy
wraku. Mężczyźni cofnęli się na bezpieczną odległość. Yale zamknęła oczy
i wyciągnęła ręce przed siebie. Wzięła głęboki oddech. Teraz nic nie
powinno rozproszyć jej uwagi. Musi zachować spokój i chłodny umysł. Tak
jak chirurg, nie mogła pozwolić sobie na najmniejsze niezdecydowanie.
Tak jak chirurg, musiała być precyzyjna. "Spokojnie, skup się, Moc jest
wszędzie dookoła ciebie" - powtarzała w myślach.
Jest w ziemi,
jest w drzewach, jest w zwierzętach, w każdej żywej istocie. Trzeba
tylko jej odrobinę zaczerpnąć. Z czubków jej palców zaczęły sypać się
złote iskry, poczuła jak krew w skroniach zaczyna szybciej płynąć. Tak,
to jest to! Yale otworzyła szeroko oczy. Nie musiała wymawiać żadnych
zaklęć, żadnych inkantacji. Czuła przepełniającą jej ciało Moc, czuła,
jak szuka ona ujścia. Teraz wszystko zależało od jej woli. Ziemia wokół
jej nóg zaczęła się wybrzuszać, korzenie wiekowych drzew puszczy jak
węże zaczęły wypełzać na wierzch. Duże, średnie i całkiem malutkie
poczęły łączyć się ze sobą tworząc coś na kształt dwóch mocnych lin.
Kiedy skończyły się formować opadły głucho na ziemię. Yale uśmiechnęła
się do samej siebie.
"Doskonale. Teraz czas na drugi etap."
Z opuszków palców ponownie posypały się złote skry, a oczy dziewczyny na moment rozbłysły jasnym światłem. Yale skupiła całą swoją wolę na ziemi pod jej stopami. Musiała zrobić coś więcej, niż tylko ją poczuć. Musiała się nią stać. Wzięła głęboki oddech czując, jak Moc przechodzi przez jej ciało i wsiąka w glebę. Szukała jednego elementu, rozproszonego w postaci drobnych cząsteczek. Gdy już go znalazła, uniosła ramiona, starając się wyciągnąć go jak najwięcej. Z ziemi dookoła niej zaczęły się unosić srebrzyste drobinki. Yale uniosła ręce nad głowę, zbierając je wszystkie w dużą kulę, przez której powierzchnie nieustannie przechodziły zmarszczki. Dziewczyna zacisnęła zęby czując, jak po jej czole spływa pot. Powoli przeniosła kulę między liny, rozdzielając ją jednym ruchem ramion na dwie części. Następnie obie rozpłaszczyła i niczym lukrem, pokryła nimi wcześniejsze twory. Liny rozbłysły w świetle słońca.
- Żelazo - mruknął do siebie Kuhl, nie odrywając wzroku od dziewczyny. - Niech mnie diabli, ta cholera wyciągnęła żelazo z ziemi i użyła go do utwardzenia.
- I nie tylko - dorzucił Aarin. - Spójrz tylko, jak metal się skrzył. Mogę się założyć, iż wzmocniła go swoją magią.
Yale tymczasem skierowała dłonie w stronę lin. Zadrżały i
uniosły się do góry, by z niesamowitą siłą opaść na metalowy kadłub
statku. Weszły w blachy jak w masło, grube ściany z najtwardszych
stopów nie stanowiły dla nich żadnej przeszkody. W kilka sekund odcięły
cały prawy bok wraku. Dziewczyna opuściła ręce. Pozornie cała operacja
wyglądała bajecznie prosto i łatwo. Wcale taką nie była. Yale otarła pot, który wystąpił na jej czoło. To wszystko wyczerpało ją
bardziej, niż kilkukilometrowy bieg. Stanowczo za mało trenowała.
Ostatnimi czasy bardzo się zaniedbała, a należało przecież opatrzyć
jeszcze rannego. Przyjaciele, nie czekając na nią, weszli do środka wraz z
noszami, a Yale zaraz za nimi. Aarin zerknął na nią z troską, nie
zaproponował jednakże, by odpoczęła chwilkę. Wiedział, że i tak by się
nie zgodziła. Dziewczyna z ich pomocą założyła rozbitkowi kołnierz i
unieruchomiła mu rękę. Następnie położyła mu lewą dłoń na jego czole, a w
prawą ujęła nadgarstek nieznajomego. Przymknęła powieki. Trwała tak minutę, w czasie
której dwaj pozostali starali się zachowywać jak najciszej. Kiedy
otworzyła oczy, jej twarz rozpromienił uśmiech.
- Na szczęście
organy wewnętrzne nie uległy uszkodzeniu, co możemy uznać za prawdziwy cud. Z
dodatkowych obrażeń ma złamane dwa żebra, ale i tak myślałam, że będzie
gorzej. Dawajcie go na nosze. Tylko ostrożnie!
Mężczyźni
delikatnie ułożyli rannego i równie ostrożnie wynieśli go z wraku. Po
wydostaniu się na zewnątrz cała trójka westchnęła z ulgą, z siłą miechów
kowalskich. Najtrudniejsze było za nimi. Przetransportowanie delikwenta
do bazy przy tym co zrobili teraz, było naprawdę proste. Położyli nosze na ziemi i zaczęli zbierać porozrzucany ekwipunek. Kuhl zakładając swój plecak odwrócił się, by
zobaczyć czy z rannym wszystko w porządku i zamarł.
- O rzesz w mordę kopany... Spójrzcie!
Aarin
i Yale wykręcili się by zobaczyć, co tak zszokowało ich przyjaciela.
Zerknęli na leżącego i również osłupieli. Nieznajomy miał długi,
przypominający małpi ogon.
- To Saiyanin - wykrztusił Aarin.
Żałuję, że rozdziały są tak krótkie, bo opowiadanie zaczyna się naprawdę ciekawie. No, i jest na podstawie mojej ukochanej mangi (oraz anime, takoż), więc rzuciłam się na nie jak hiena. Masz lekkie pióro i całkiem zgrabny styl, czytało mi się bardzo przyjemnie. Z miejsca polubiłam Yale (nie zdarza mi się to często). Ciekawa postać.
OdpowiedzUsuńPodczas czytania wypisałam sobie błędy, które rzuciły mi się w oczy. Mam nadzieję, że Cię to nie zdenerwuje; ot, taki nawyk.
- "Dłygo jej z tym nie zeszło." - długo
- "Jednak nie to ja najgorzej martwiło." - ją
- "Nie musiała wymawiać żadnych zaklęć, żadnych inwokacji." Chyba chodziło Ci o inkantacje zaklęć. Inwokacja to rozbudowana apostrofa.
- "Następnie położyła mu lewą dłoń na jego czole, a w prawą ujęła jego dłoń." - Dwa powtórzenia w jednym zdaniu... Wyrzuciłabym pierwszej jego. Zaburza szyk. W drugim członie zdania mogłabyś czymś zastąpić słowo dłoń.
Wkradło się jeszcze nieco zawirowań, jeśli chodzi o zapis dialogów - czasami zapisujesz je poprawnie, czasami nie. Ale to chyba drobne, czysto 'kosmetyczne' niedociągnięcie. Ostatnie zastrzeżenie - bardzo boleje nad wyśrodkowaniem tekstu w rozdziale. Jestem gorącą zwolenniczką justowania. Po prostu, tekst zawsze wygląda wtedy schludniej. Nie mam więcej zastrzeżeń.
Odnosząc się zaś do samego rozdziału II - bardzo przypadł mi do gustu motyw 'czerpania mocy' przez Yule (z jakiegoś powodu nieodparcie skojarzył mi się ze sposobem, w jaki z magii korzystali czarodzieje z Wiedźmina Sapkowskiego, czyżbyś się nim inspirowała?). Bardzo obrazowy, bogaty opis. Za to wielki plus. I oczywiście - płonę z ciekawości! Kimże jest tajemniczy Saiyanin?
Czekam na kontynuację.
Przede wszystkim, dziękuję pięknie za komentarz :)
UsuńPoczątkowe rozdziały są krótkie, lecz z czasem każdy kolejny jest dłuższy ;)
Dziękuję, za wyłapanie błędów, już je poprawiłam. Musiały się wkraść do tekstu mimo tego, iż go sprawdzałam... Cóż, teraz powinno być w porządku. Tak, tam chodziło mi o inkantacje - Word musiał uznać, że wie lepiej o co mi chodziło i automatycznie poprawił nie na to, co chciałam... Przy okazji, wiem co to jest inwokacja ;)
Przy wyśrodkowaniu tekstu raczej pozostanę, bo lubię jego wygląd, zaś przy justowaniu jestem zmuszona pilnować akapitów ( zwykłe, ludzkie lenistwo ).
Bardzo dobrze Ci się skojarzył motyw czerpania mocy, bo właśnie "Wiedźminem" się inspirowałam ;)
Następny rozdział pojawi się już wkrótce :)
Kochana Mihoshi!
OdpowiedzUsuńRozdział cudny, z resztą jak poprzedni! Aż nie mogę się doczekać kiedy przeczytam kolejne poprawki :D Na pewno będą bardziej rozbudowane, co za tym idzie piękniejsze. Ja gdybym tak siadła i zaczęła poprawiać pierwsze 20-30 rozdziałów wyglądały by jak te obecne i pewno byłabym zadowolona, ale wiadomo - czyste lenistwo.
Gratuluję mnóstwa opisów! Przyznam, że Wiedźmina nie czytałam. To znaczy czytałam tylko opowiadanie o Strzydze. Ale jak przeczytałam komentarz Pani z góry od razu domyśliłam się, że inspirowałaś się właśnie Sapkowskim :D W końcu wiem, że lubujesz się w Wiedźminie ;) Ja oglądałam tylko serial a i tak go uwielbiałam. Nawet mam ulubione kawałki muzyczne, nawet na komórce. <3
Jeśli chodzi o końcówkę, oczywiście naszym rozbitkiem jest nasz słynny książę Vegeta. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
Tak poza tym bardzo Ci dziękuję za piękny komentarz u mnie. Bardzo mnie cieszy, że odnajdujesz w moim opowiadaniu tak ważną magię Dragon Ball. Za każdym razem się staram by nic mi nie umknęło, a moje bazgrołki nie zeszły na psy, że się tak wyrażę.
Masz rację co do opisu uczuć moich bohaterów. W chwili kiedy tworzę staram postawić się w ich miejscu najpierw wyobrażając sobie daną scenę, a później ją staram się opisać. Czasem nawet zdarza mi się wykonywać gesty, lub wypowiadać ich kwestie na głos by to co próbuję przedstawić było prawdziwe. Cóż, jak do tej pory chyba się sprawdza ;P
Całuję.