"Ten, kto zwycięża innych ludzi jest silny.
Ten, kto zwycięstwo nad samym sobą odnosi, jest człowiekiem potężnym."
Tao-Te-King
* * *
Wyzwiska
i przekleństwa towarzyszyły jej od samego aresztowania. Podobnie jak
kopniaki i ciosy w twarz. Całkowicie opadła z sił i, co gorsza,
pozbawiona zupełnie woli walki, dała się wlec dwóm "funkcjonariuszom
prawa", jak jakaś kukła. Długie włosy opadły jej na twarz, a z
rozciętego czoła płynęła krew, utrudniając jej i tak ograniczoną
widoczność. Od ukrywania się po kanałach i od przesiadkach w lochach
nabawiła się ostrego zapalenia spojówek, była więc prawie ślepa. Rany od
więzów na nadgarstkach paliły żywym ogniem. Popadła w apatię - nie
docierało do niej nic z tego, co się działo, całkowicie zamknęła się na
świat. Któryś ze strażników odezwał się gniewnie. Nie zrozumiała, czy
mówił do niej. Świst powietrza i piekący ból lewego policzka w który ją uderzył żołnierz, momentalnie przywróciły jej świadomość.
- Głucha jesteś? - warknął. - Posiedzisz tu sobie do czasu, aż któryś z Braci nie zechce się łaskawie tobą zająć.
Poderwała głowę. W szmaragdowozielonych oczach malowało się przerażenie.
"Nie, wszystko tylko nie ONI" - krzyczała w myślach.
-
Teraz strach cię obleciał, co? - żołnierz zarechotał, spoglądając na jej
minę. - W następnym wcieleniu dziesięć razy zastanowisz się z kim się
zadajesz, bo nie sądzę, żebyś przeżyła to spotkanie.
W ostatnim akcie
desperacji szarpnęła się gwałtownie, próbując się oswobodzić. Na próżno.
Strażnicy szybko ją uspokoili, wykręcając jej obie ręce do tyłu. Coś
chrupnęło. Musiała z całych sił zacisnąć zęby, żeby nie krzyknąć.
-
Pohamuj się trochę! Złamałeś jej rękę. Wiesz, że braciszkowie nie lubią, gdy się ich wyręcza w obowiązkach - upomniał jeden drugiego.
"Winowajca" tylko wzruszył ramionami.
- Czasem zapominam ile mam pary w łapach. Otwieraj te drzwi!
Wepchnięto
ją siłą do izolatki. Upadła na podłogę modląc się, by już nigdy nie
musiała z niej wstać. Było ciemno, śmierdziało stęchlizną i wilgocią.
Powoli podniosła się na klęczki. Krzyknęła, kiedy poślizgnęła się i odruchowo podparła na złamanej ręce. Upadła ponownie, twarzą na zimną posadzkę.
Mogła w ciągu kilku godzin wyleczyć złamanie, ale po co? Tylko
pogorszyłaby sprawę, dostarczając im niezbitych dowodów. Zamknęła oczy,
starając się maksymalnie zwolnić proces leczenia. Nie zamierzała nikomu ułatwić zadania - jak chcą ją powiesić, to niech się chociaż pomęczą ze
znalezieniem dobrego powodu. Ale czy faktycznie był im potrzebny?
Przecież mieli władzę absolutną, nikt nie ośmieliłby się podważyć ich
decyzji. Westchnęła z rezygnacją. Stanowczo zbyt dużo myślała. Poczuła,
jak powoli ogarnia ją senność. Z radością osunęła w jej objęcia...
* * *
Nie
wiedziała, ile czasu upłynęło, odkąd się tu znalazła - godziny, dnie,
miesiące... Ręka zrosła się w normalnym, nie rzucającym podejrzeń
tempie. Sprawdzała jedynie czy kość zrasta się prawidłowo, resztę
pozostawiając swojemu organizmowi. Strażnik przychodził do niej raz
dziennie z miarką wody i kromką suchego chleba. Nie próbowała uciekać,
choć sądziła, iż gdyby użyła do tego wszystkich swoich mocy, znalazłaby
stąd jakieś wyjście. Ale po co? Nie miała dokąd pójść, a poza tym nie
zanosiło się na to, by któryś z Braci zechciał ją w końcu odwiedzić. Siedziała tak, zatopiona we własnych myślach, rozważając podejmowane
wcześniej decyzje. Czy za którąś z nich krył się rozsądek? Raczej nie.
Ostatnimi czasy mocno zwątpiła w istnienie czegoś takiego u siebie. Lewy
bok, na którym leżała, zupełnie jej zdrętwiał, więc przekręciła się na
drugi. Ogólnie rzecz biorąc, nie było aż tak źle, znajdowała się już w
gorszych sytuacjach. Potrzymają ją może jeszcze z miesiąc, góra dwa, a potem
albo wypuszczą, albo powieszą. Swoją drogą to drugie nie byłoby znowu
takim złym pomysłem - z szafotu, w zamieszaniu łatwo mogłaby uciec... Zamarła, strzygąc uszami. Ktoś się zbliżał. To na pewno nie był widywany
przez nią codziennie strażnik - już dostała dzisiaj swoją porcję żywności. W
takim razie... Zerwała się, doskakując do kąta. Pal licho konsekwencje,
jeśli to jeden z Braci, to użyje wszystkiego, byle go tylko zabić.
Zmrużyła oczy, gdy przez uchylone drzwi wpadła struga światła. Do
pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Mieli na sobie jakieś dziwne
uniformy, nigdy przedtem takich nie widziała. Jedno było pewne - to nie
byli służalcy Zakonu. Ktoś zamknął drzwi za nimi. W ciemności widziała
zdecydowanie lepiej niż w dzień, więc zauważyła, że jeden z nich trzyma w
ręce jakiś pakunek. Podszedł o dwa kroki bliżej i przykucnął, by mogła
dobrze obejrzeć jego twarz. Miał ciemną karnację, poważne rysy twarzy i
czarne, łagodne oczy. Sprawiał miłe wrażenie.
- Jak dla mnie, to zwykła strata czasu - odezwał się ten drugi, wysoki, o wyglądzie niedźwiedzia.
Czarnoskóry zignorował go, poświęcając całą uwagę dziewczynie.
- Ty jesteś Yale Dellron, tak? - zapytał łagodnie.
Yale powoli przytaknęła. Miał głęboki głos, który od razu jej się spodobał.
- Przyniosłem ci coś - powiedział, podsuwając jej zawiniątko.
Dziewczyna wyciągnęła rękę, lecz zaraz szybko ją cofnęła. A co, jeśli to była pułapka?
- Nie bój się, to tylko jedzenie. Chyba nie karmią cię tu zbyt dobrze, prawda?
Dellron przyjęła pakunek i zaczęła go ostrożnie rozwijać. W środku było pół
bochenka chleba i solidna porcja pieczonej szynki. Poczuła jak ślina napływa jej
do ust. Dopiero teraz dotarło do niej jak długo nie miała w ustach prawdziwego
posiłku. Nie czekając, zaczęła łapczywie pochłaniać jedzenie.
Drugi z mężczyzn prychnął z pogardą.
- Bałaś się wziąć do ręki paczkę, a nie boisz się, że jedzenie może być zatrute? Dziwna jesteś.
Yale
przełknęła, wzruszając ramionami. Nie powiedziała, że i tak to nic by
nie dało, bo jest odporna na większość trucizn. Nie spotkała jeszcze
takiej, która mogłaby jej wyrządzić większą krzywdę. Teraz, gdy się już
najadła, poczuła jak rozjaśnia się jej w głowie. Ci mężczyźni na pewno
nie byli siostrami miłosierdzia, więc w swojej wizycie musieli mieć
jakiś cel.
- Po co tu przyszliście? - zapytała, patrząc na nich podejrzliwie.
- A gdzie twoje dobre maniery. Nakarmiliśmy cię, mogłabyś być dla nas trochę milsza - burknął olbrzym.
- Moje maniery zostały za tymi murami, razem z wolnością - odgryzła się Yale. - Źle się czują w ciasnych pomieszczeniach.
- Proszę, dość cięty język jak na... - zaczął, ale ten drugi zaraz mu przerwał.
-
Odpuść sobie. Wybacz, powinienem przedstawić się na początku. Nazywam
się Aarin Gend, a mój gburowaty druh to Kuhl Zegrith. Mamy do ciebie
pewną sprawę...
- TY masz sprawę, ja nie chcę się w to
mieszać - wtrącił się Kuhl. - Jestem tu tylko po to, żeby cię uchronić
przed popełnieniem jakieś głupoty. Choć i tak to mi się nie uda, znając
życie. ZNOWU.
Aarin skrzywił się na jego słowa.
- Zrzędzisz jak stara baba. Mógłbyś choć raz mi w pełni zaufać.
Kuhl otwierał już usta, by mu odpowiedzieć, ale uprzedziła go Yale.
-
Wybaczcie, że przerywam wam małżeńską kłótnię, ale chyba macie jakiś
interes do mnie. Przynajmniej ty - zwróciła się do Aarina.
- Tak, mam dla ciebie propozycję. Coś, dzięki czemu możesz odzyskać wolność - zaczął powoli.
- Zamieniam się w słuch - dziewczyna wygodniej rozsiadła się pod ścianą.
- Nie wiem czy wiesz, ale kilka minut przed południem, dokonano inwazji na Cradle.
- Inwazji? - dziewczynie malowniczo opadła szczęka.
Właściwie, to mogliby na zewnątrz odpalić nawet bombę atomową, a ona i tak by o tym
nie wiedziała. Stare kopalnie, które zostały przerobione na więzienie, znajdowały się naprawdę
głęboko pod ziemią.
-
Dokładnie. Tyran Freezer stojący na czele największej armii w tym
wszechświecie, napadł na Cradle Bez żadnego ostrzeżenia. Zjednoczone
Miasta nie miały najmniejszych szans na obronę - nasze wojsko znajdowało się w rozsypce, brakowało nam dowódców, sprzętu... Wszystko jeszcze dochodziło po ostatniej wojnie z
Darkenem. Myśleliśmy, że całą ludność czeka zagłada. Freezer jednak
postawił nam warunek - planeta, oczywiście, przechodzi niepodzielnie pod
jego panowanie, ale oszczędzi miejscową populację, jeżeli ta będzie dla
niego pracować.
- Chodzi mu o statki. Okręty bojowe -
weszła mu w słowo Yale. - O mithril* i o to, co potrafią z niego
stworzyć daerzy. Prawda?
Aarin przytaknął jej w
milczeniu. To dziwne. Przez chwilę miał wrażenie, że wyczytała to z jego
myśli. Jeżeli to była prawda, to tylko potwierdzałoby jego teorię.
-
Dokładnie. Nasza planeta może i nie jest za wielka, ale ma dwa potężne
atuty. Pierwszym są bogate złoża metali, w tym mithrilu. Drugim jest umiejętność jego obróbki, jaką posiadają daerzy. Tylko oni potrafią uzyskać z niego jedyny,
niepowtarzalny stop - metal idealny. Wyobrażasz sobie pancerz statku
kosmicznego, równocześnie lekki i mocniejszy od najtwardszej stali?
-
A więc to jest cena, jaką Miasta muszą zapłacić za swoje istnienie. Cradle ma się stać gigantyczną fabryką. Ludziom na pewno nie spodobało
się, że od zagłady ocaliła ich mniejszość etniczna, którą tępili od tylu
stuleci.
- Nie wszystkie Miasta - poprawił ją Gend, wzdychając ciężko. - Freezer, by pokazać co czeka tych, którzy mu się
sprzeciwią, urządził małą demonstrację. Jednym palcem zniszczył
Elizjum. Dosłownie, jednym palcem.
Yale pokręciła ponuro głową.
-
Zawsze wiedziałam, że prędzej czy później tak skończą. Szczęście gweldów w
końcu się wyczerpało. Jednak wciąż nie rozumiem, czego ode mnie
chcecie.
- Całe wojsko zostało natychmiastowo rozwiązane
zaraz po ogłoszeniu upadku niepodległości - opowiadał dalej Aarin. -
Byli żołnierze dostali dwie opcje do wyboru: mogli przyłączyć się do
armii Freezera albo...
Kuhl przejechał palcem po gardle.
- No i? - pośpieszała go dziewczyna.
-
Taki sam los ma czekać i skazańców. Tyran stwierdził, że nie będzie
marnował funduszy na utrzymanie więzień. Ja i Kuhl należeliśmy wcześniej
do armii Zjednoczonych Miast. Teraz służymy w Siłach Zbrojnych Freezera.
-
Ach, i chcecie żeby i ja się przyłączyła - Yale przez chwilę udawała,
że rozważa jego propozycję, choć z góry wiedziała jaką da odpowiedź. -
Mowy nie ma.
- Co? - Aarin wyglądał, jakby nie dosłyszał.
- Mam ci to przeliterować? Nie zgadzam się.
- A nie mówiłem - wtrącił się Kuhl.
- Chyba nie doceniasz powagi sytuacji. Jeżeli się nie przyłączysz...
-
To mnie rozstrzelają. - Dellron wyraźnie nudziła już ta rozmowa. - Nie raz
i nie dwa grożono mi śmiercią, a jeszcze nikomu się to nie udało. Niech
spróbują szczęścia.
Gend wyglądał na całkowicie zbitego z
tropu. Liczył się z trudnościami, ale nie z tym, że dziewczyna
dobrowolnie skaże się na śmierć. By osiągnąć zamierzony cel, musiał
odsłonić wszystkie karty. Nie miał wyboru.
- Wiem, na co
liczysz. Niestety muszę rozwiać twoje nadzieje - powiedział poważnie. -
Jeżeli myślisz, że Zakon Prawdy został rozwiązany, to się mylisz. Nadal
działa i nie wygląda no to, by inwazja bardzo go obeszła. Owszem, mają
ukrócone prawa i też działają na warunkach Freezera, jednak to nie
oznacza końca ich terroru, wręcz przeciwnie. Teraz zacznie się
najgorsze. Jedynymi osobami których nie mogą ruszyć bez niezbitych
dowodów, są żołnierze Tyrana. Jeśli tkną któregoś bez powodu, zostaną
zniszczeni.
Yale wpatrywała się w niego czujnie.
- Dlaczego uważasz, że muszę obawiać się Zakonu?
Aarinowi w tym momencie skończyły się pokłady cierpliwości.
- Przestań grać. Siedzisz tu trzy miesiące drżąc, że któryś z Braci zawita w końcu do twojej celi.
Dziewczyna prychnęła z wyższością.
- Nie muszę się ich obawiać, nie należę do Starszego Ludu.
-
Masz rację - uśmiechnął się Gend, Yale jego ton głosu wcale się nie
spodobał. - Nie jesteś jedną z nich. Jesteś kimś znacznie potężniejszym.
Prawda, Amon-shi**?
Dziewczyna odskoczyła od niego jak
oparzona, pod przeciwległą ścianę. Jej twarz wyrażała mieszaninę złości,
zaskoczenia i strachu.
- Jak... jak mnie nazwałeś? - wychrypiała.
- Amon-shi - Boska Kapłanka, Strażniczka Magii...
- Dość! - przerwała mu rozpaczliwie Yale. - Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj.
Była
przerażona, czuła jak oblewa ją zimny pot. To niemożliwe, przecież była
ostrożna, nikt nie był w stanie jej rozpoznać, nikt!
- Skąd... skąd wiesz? - wyszeptała, wpatrując się w niego dużymi oczyma.
-
Powiedzmy, że mam swoje sposoby - odpowiedział Aarin wymijająco. -
Jeżeli się nie przyłączysz, zostaniesz skazana, a jeśli spróbujesz
uciec, używając swoich "mocy", Bracia natychmiast cię wytropią, a wtedy
już nikt nie zdoła cię ocalić. Musisz przystać na moją propozycję.
-
Nic nie muszę! - warknęła Yale, miotając się jak dziki zwierz w klatce.
- Skąd mam wiedzieć, że nie wydasz mnie w ręce Zakonu? Mam ci tak po
prostu zaufać?
- Tak - odpowiedział Gend, nie spuszczając z niej wzroku. - W końcu komuś musisz.
Dellron wydała z siebie krzyk złości. Brzmiał jak ryk pantery - nie było w nim prawie nic ludzkiego. Mężczyzna wpadł na pewien pomysł...
- Skoro boisz się mi uwierzyć, proponuję inne rozwiązanie tej sytuacji. Będziemy walczyć.
- Co? - dziewczyna zamrugała, zaskoczona tą propozycją.
-
Wyzywam cię na pojedynek - powtórzył Aarin. - Jeżeli wygrasz, zwrócę ci
wolność. Jeśli wygram ja, przyłączysz się do nas. Nie masz nic do
stracenia, a czekając tutaj skazujesz się na o wiele gorszy los. To jak,
umowa stoi? - spytał, wyciągając do niej rękę.
Yale przez jakiś czas przyglądała mu się spod przymkniętych powiek. W końcu podała mu swoją dłoń.
- Zgoda. Mam tylko jedno pytanie.
- Słucham.
-
Dlaczego to robisz? Czemu, skoro wiesz kim naprawdę jestem, nie powiesz
o tym Zakonowi? Z pewnością hojnie by cię wynagrodzili, za tę
informację.
Aarin uśmiechnął się do niej ciepło.
-
To były dwa pytania. Mówiłem ci, że tylko żołnierzy Freezera, Zakon nie
prześladuje. Jeżeli zachowasz ostrożność, możesz ich oszukać.
- Ale dlaczego...
-
Może poczułem, że warto dać ci szansę? Może zobaczyłem w tobie ukrytą
cząstkę dobra, o której już dawno zapomniałaś? A może stwierdziłem, że
szkoda, by osoba z takim darem jak ty, zmarnowała swoje życie? -
powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
Błyszczały teraz jak dwie gwiazdy. Odbijała się w nich cała dusza właścicielki, która każdą swą cząstką wyrażała wdzięczność.
- Zaczynajmy.
* * *
* * *
Yale potrząsnęła głową, otrząsając się ze wspomnień. Przyjęła pozycję bojową, nie spuszczając oka z Vegety.
- Gotów?
- Kobiety mają pierwszeństwo - odparł, posyłając jej szyderczy półuśmieszek.
- Jak chcesz - wyszeptała, ruszając do ataku.
Od
natychmiastowego nokautu, Vegetę uchronił tylko wyćwiczony przez lata refleks. Nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna pojawiła się przed nim. Automatycznie
podniósł gardę i... Wylądował kilka metrów dalej, trzymając się za
brzuch. Z trudem łapiąc powietrze, podniósł oczy na przeciwniczkę.
Poczuł, jak wzbiera się w nim złość.
- Atakujesz, czy będziesz się tylko gapił? - spytała Yale.
Vegeta
zacisnął zęby. Mocno wybił się z podłoża. Celował stopą w bok głowy swojej przeciwniczki,
chcąc ją ogłuszyć. Yale szybko przykucnęła, zamiatając podłoże nogą. Mężczyzna z ataku płynnie przeszedł do ofensywy, unikając podcięcia. Wszystko to rozegrało się w niecałą
sekundę.
"To dopiero rozgrzewka" - przemknęło księciu przez głowę, gdy
odskoczyli od siebie. - "Jeszcze nie pokazała, na co ją tak naprawdę
stać."
Okrążali się powoli, niczym dwa drapieżniki, starając się oszacować siłę swojego przeciwnika. W tej chwili przestało się dla nich liczyć wszystko, nawet cel starcia. Istniała sama walka. Byli tylko
oni, ich umiejętności i chęć wygrania. Duma wojownika. Taksowali się
wzrokiem, starając się odgadnąć zamiary drugiego wojownika. Szmaragdowa zieleń
tonęła w czarnej nocy, gdy krzyżowali swoje spojrzenia. Czas zdawał się zatrzymać w miejscu...
Vegeta wydał
okrzyk bojowy i ruszył do ataku. Zaczął zadawać błyskawiczne ciosy,
najpierw samymi pięściami, później dołączył nogi. Atakował zaciekle, z
wściekłością. Mimo to, ani razu nie trafił Yale, która powoli wycofując
się, lawirowała między jego ciosami z gracją tancerki. Książę podwoił tempo.
- Postaraj się, nie wkładasz w to całego serca - ledwo widocznym ruchem ręki zablokowała jeden z jego ataków.
Vegeta, wykorzystując impet, uderzył ją na odlew drugą ręką. Na białej rękawicy
pojawiły się plamki czerwieni. Głowa dziewczyny odskoczyła do tyłu, ale mimo tego Dellron stała twardo na nogach.
- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz - powiedziała, uśmiechając się.
Z rozciętej wargi płynęła wąska strużka krwi.
- Teraz moja kolej - usłyszał za plecami książę.
- Jak... - nie zdążył skończyć zdania.
Zawisł
bezwładnie na jej pięści, którą uderzyła go prosto w splot słoneczny. Od góry
przyłożyła mu łokciem w plecy. Vegeta z jękiem uderzył o ziemie.
- Jesteś szybki i silny, ale musisz popracować nad techniką. Młócisz rękami jak wiatrak. Brak ci precyzji...
Vegeta
nie usłyszał reszty wypowiedzi. Zagłuszył ją niepohamowany gniew -
jakim cudem ktoś zdołał powalić go na ziemię? I to KOBIETA?! Jeszcze
śmie go pouczać! To była kropla, która przepełniła czarę. Saiyanin z
rykiem poderwał się do góry, atakując błyskawicznie. Yale ledwo co zdążyła
wykonać unik - odskoczyła do tyłu i przeturlała się dalej. Szybko
podniosła wzrok. Pierwsze co ujrzała to pociski Ki zmierzające w jej kierunku.
Skrzyżowała ręce, osłaniając twarz. Ki-blasty głucho uderzały o jej
bransolety, a sich siła odrzuciła ją dalej. Vegeta przez rozbłyski i dym nie widział, czy
jego atak okazał się skuteczny, choć co do tego nie miał żadnych
wątpliwości. Jakież było jego zdumienie, gdy ujrzał swoją
przeciwniczkę całą i zdrową!
"To niemożliwe! Nie mogłem spudłować."
Jego wzrok padł na okopcone bransolety.
"No jasne. Mithril!"
Nic
innego nie mogło ją uchronić przed taką energią.
- To nie fair! Miało być bez broni! - krzyknęła zdenerwowana Yale.
Książę z szyderczym uśmiechem na twarzy uformował w dłoni mały pocisk.
- Nie było mowy o energii. Nie moja wina, że taka miernota jak ty, nie potrafi jej użyć.
- Ty mały s...
Nie
skończyła. Saiyanin ponownie zaatakował ją pociskami, chcąc zmusić ją
do odwrotu. To dałoby mu czas na przygotowanie czegoś większego. Nic z
tego. Yale rzuciła się naprzód, wprost na Ki-blasty. Vegeta nie widział jej
ruchów, nie widział jak lawirowała między pociskami, jak przemykała
milimetry od nich. Dla niego rozmyła się w plamę kolorów. Odchylił
głowę, gdy coś świsnęło mu koło ucha. Cienka ranka przecięła jego policzek.
- Koniec zabawy - warknęła dziewczyna.
Teraz
rozpoczęła się prawdziwa walka. Oboje zaczęli zasypywać się gradem
ciosów i kopniaków. Żadne z nich nie jęknęło z bólu, gdy dosięgał go
przeciwnik. Żadne z nich nie chciało ustąpić pola. Powietrze zrobiło się
ciężkie jak przed burzą. Rozległ się głośny trzask, gdy zderzyły się ze
sobą ich pięści. Sczepili się i poczęli ze sobą mocować. Energia, jaką wytwarzali,
robiła coraz większy dół w miejscu gdzie stali. Liście i mniejsze
gałązki oderwały się od ziemi i zaczęły wirować wokół wojowników. W tej
zadymie praktycznie przestali się widzieć. Spomiędzy zasłony liści
błyszczały tylko oczy - dwa czarne węgla i dwa szmaragdy, wtopione w
siebie.
- Nie masz ze mną szans.
- Założymy się?
Liście i
piasek poczęły wirować jeszcze szybciej. Kuhl z Aarinem zupełnie
stracili z oczu walczących. Vegeta skoncentrował się i zaczął gromadzić w
sobie energię. Więcej i więcej, aż wytworzyła się wokół niego biała
aura. Coś huknęło przeraźliwie niczym grom lub wystrzał armatni. Ściółka
opadła z powrotem na ziemię. Wojowników siła eksplozji odrzuciła daleko
od siebie. Książę wyhamował pęd, zatrzymując się w miejscu. Oddychał ciężko, po
czole spływały mu strużki potu, które mieszały się z krwią na policzku. Dużo
ryzykował, przypuszczając tak potężny atak z małej odległości, ale było
warto. Yale z głuchym jękiem osunęła się po pniu drzewa. Upadła
bezsilnie. Wyglądało na to, że nie jest zdolna do dalszej walki. Mężczyzna dumnym, dostojnym krokiem, zbliżał się do pokonanej.
- Coś ty sobie
myślała, wyzywając mnie na pojedynek. Że masz jakiekolwiek szanse?
Jestem Saiyaninem - urodzonym wojownikiem, a ty?
- A ja ci skopię tyłek za to jak mnie urządziłeś. Pokurczu.
Dellron z trudem podniosła się na kolana. Głowę miała opuszczoną, długie włosy
zasłaniały jej twarz. Vegeta wytrzeszczał na nią w zdumieniu oczy.
"Po czymś takim
mogła się jeszcze podnieść?! Kim ona do cholery jest?!"
- Kimś, kto cię... - dziewczyna urwała w pół zdania.
Przykucnęła podpierając się rękoma. Vegeta podszedł bliżej.
-
Jeżeli się poddasz, to kto wie? Może łaskawie daruję ci twoje nędzne
życie? A może... - zamilkł, mimowolnie cofając się o krok.
Yale
drżała jak w febrze i... Śmiała się? Tak, śmiała, ale nieludzkim głosem.
Bardziej przypominał on chichot hieny, niż jej własny, miękki głos.
Dziewczyna przykucnęła, podpierając się na rękach. Powoli uniosła głowę.
Wiatr odsłonił jej twarz, bawiąc się jej włosami. Vegecie trudno było
uwierzyć w to, co widzi. Rysy Yale wyostrzyły się, nabierając
demonicznego wyrazu. Ostrymi jak brzytwa pazurami darła z
niecierpliwości ziemię, niczym drapieżnik wyczuwający ofiarę.
Najbardziej przerażające były jednak oczy - jadowicie zielone, z pionową
źrenicą jak u żmii. Lodowato chłodne i nieczułe. Czaiła się w nich
żądza krwi, krwi i mordu. Oczy prawdziwego zabójcy. Na czole jaśniał
niewielki, zielonkawy klejnot, oświetlając jej zmienioną twarz. Vegeta
poczuł jak oblewa go zimny pot. To z całą pewnością nie była ta sama
Yale - ta, która nie bała się rzucić mu wyzwanie, ta, która go
uzdrowiła. Ta Yale zniknęła, wyparta przez dziką bestię z własnego
ciała. Książę zauważył, jak z jej ran unosi się blady dym. Krew na
obrzeżach skaleczeń, zaczęła syczeć, zupełnie jakby coś ją od środka
podgrzewało. Przez twarz dziewczyny, czy raczej tego, czym się stała,
przebiegł grymas bólu. Co po mniejszych zadrapaniach, nie było już
śladu. Po chwili proces leczenia dobiegł końca. Dellron wyglądała
teraz jakby w ogóle nie stoczyła żadnej walki. Z uwagą przyjrzała się
swojemu ciału. Efekt najwyraźniej był dla niej zadowalający. Dopiero
teraz wlepiła ślepia w Saiyanina. Vegeta nie wiedząc, jak ma się zachować
w takiej sytuacji, stał nieruchomo jak posąg. Nigdy w życiu nie widział
czegoś podobnego. Nie miał pewności, czy jego ciosy będą skuteczne.
Musiał przyznać to przed samym sobą - po prostu czuł lęk przed tą
bestią. Nic więcej nie zdołał pomyśleć. Demon zasyczał jak puma i rzucił
się do ataku. Jednym susem pokonał połowę dzielącej ich odległości. Książę otrząsnął się z osłupienia - zaczął wystrzeliwać przed siebie
pociski Ki, nawet nie celując. Byle szybciej, byle więcej, byle tylko odgrodzić
się od tego czegoś. Kilka z nich trafiło w dziewczynę. Spowolniły ją na
sekundę czy dwie. Yale zdawała się zupełnie nie odczuwać bólu. Nie
zważając na własne rany, rzuciła się na Saiyanina z pazurami. Vegeta
sparował i obunóż kopnął ją w brzuch. Bestię na moment zatkało. Tyle
czasu w zupełności wystarczyło czarnowłosemu. Jak rakieta wystrzelił w górę,
kumulując w dłoniach potężny ładunek energii. "Jeśli teraz nie trafię, to nie
starczy mi sił na drugi atak."
- Giń! - krzyknął, wyrzucając ogromną falę Ki.
Demon
wykrzywił twarz w paskudnym uśmiechu. Wyrzucił dłonie przed siebie i
zawołał gardłowym głosem. Z rąk wystrzelił bladozielony strumień. Obie
fale z hukiem zderzyły się ze sobą. Vegeta krzyknął przeszywająco. W
jego głosie słychać było złość, ból i... Bezsilność. Wziął głęboki
oddech, by się uspokoić. Użył całej swojej energii - udało mu się
przesunąć falę bliżej wroga. Gdyby tylko mógł utrzymać dłużej ten
poziom... Jego radość nie trwała jednak długo. Nastąpiła eksplozja. Siła
uderzenia zdmuchnęła go do tyłu. Drzewa ugięły się pod wpływem fali, a
co słabiej ukorzenione, z głuchym jękiem podały połamane. Nim Saiyanin
zdążył otrząsnąć się z szoku, przed nim zmaterializowała się Yale.
Uderzyła go kolanem w brzuch i poprawiła mu z góry. Vegeta opadał na
bliskie spotkanie z ziemią. W ostatniej chwili wyhamował, z trudem
stając na nogach. Nie był w stanie nic zrobić. Poczuł jak szpony
rozrywają mu skórę. Krzyknął, gdy wpiła mu się kłami w ramię. Gwałtownie
szarpnęła głową. Coś chrupnęło. Księciu przed oczyma zaczęły latać
ciemne plamy. Poczuł, jak osuwa się w ciemność, w jej chłodne ramiona...
Swoją drogą, śmierć nie była taka straszna, nawet ból zelżał. Vegeta
zamrugał kilkakrotnie, przywracając sobie ostrość widzenia. To nie
umieranie było takie "kojące", tylko bestia zaprzestała ataku. Jakież
było jego zdziwienie, gdy zobaczył ją z ręką przyszpiloną do drzewa.
Yale wyglądała na równie zaskoczoną co on. Wyrwała sztylet, przyglądając
się spływającej po nim karmazynowej cieczy. Z wściekłością rzuciła się
ponownie na Saiyanina, choć ten nie miał z tym nic wspólnego. Vegetę
przed rozszarpaniem uchronił Aarin, który zmaterializował się między
nimi. Złapał Yale i, nim ta zdążyła cokolwiek zrobić, zawirował szybko i
wypuścił ją.
- Uciekaj stąd jak najszybciej. Ona nie jest sobą - wydyszał, szukając czegoś w kieszeni.
W jego dłoni zabłysła srebrzysta linka, zaledwie dwa razy grubsza od zwykłej żyłki.
Dellron chwyciła w locie gałąź, okręciła się i wylądowała na niej. Z jej gardła
wydobył się niski, wibrujący pomruk. Odbiła się od konaru. Aarin
strzelił z linki niczym batem.
- Kuhl, łap ją!
* * *
*Amon-shi - w mowie Starszego Ludu - Boska Kapłanka
**mithril
- cenny, srebrzysty metal, lżejszy i wytrzymalszy od stali, posiadający
również pewne cechy magiczne. Wykorzystywany do tworzenia bardzo
lekkich i wytrzymałych pancerzy, tarcz, broni oraz przedmiotów
magicznych. Mithril nazywany jest też "prawdziwym srebrem".
* * *
Na zakończenie - rysunek Yale wykonany przez moją kochaną Naomi :)
Uwaga bo nadchodzę!
OdpowiedzUsuń^^ Z brakiem skromnego akcentu zapraszam na kolejną część opowiadania, która właśnie zawitała na moim blogu.
Gorąco zapraszam.
Ps. Przeczyam, obiecuję!
Super... Masz talent. Pisz dalej. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Zapraszam do mnie http://ciemnyelf.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńWiem, ze jeszcze nie przeczytalam,ale nie mialam czasu :(
OdpowiedzUsuńTeraz wracam z nowością.
http://saiyan-princess.blog.onet.pl/
Na www.pride-of-a-warrior.blog.onet.pl pojawiło się "małe" ogłoszenie. Serdecznie zapraszam! :)
OdpowiedzUsuńT.
Zapraszam na nowość i oczywiście już się biorę za nadrobienie zaległości, za co szczerze przepraszam...
OdpowiedzUsuńDroga Angelo.
UsuńW końcu! W końcu ze wstydem przyznaję, że przysiadłam się na poważnie do przeczytania posta. Aż mam ochotę zdzielić się po pysku, że tak długo to odkładałam.
Treść jak najbardziej na wysokim poziomie. Muszę przyznać, mam nadzieję, że nie pierwszy raz, że re-modeling Twojego opowiadania bardzo Ci służy! Wprost kipie od opisów, których nawet ja mogę pozazdrościć ^^
Vegeta jak zawsze niezmiennie pyszny i to się nigdy nie zmienia, zaś Yale... Pięknie opisane wspomnienie dziewczyny, ale zaraz zaraz... Czy ono jest inne niż pierwotnie pisałaś opowieść? Błągam powiedz, mi że dobrze widzę, że nie mam omamów i się nie zbłaźnię z powodu zaniku pamięci... Byłby to wstyd, że nie pamiętam "magicdbz" Prawda?
Jednak prawie dałabym sobie rękę obciąć, że było zupełnie inaczej. W ogóle to ona trafiła na statek Freezera i tam była "molestowana" a może pomyliły mi się inne wspomnienia tegoż opowiadania? W każdym bądź razie będę czekała na oświecenie.
Podoba mi się postawienie Dellron przed wyborem nie do wybrania. Giń albo stań się jednym z nas. Tak samo jak moja bohaterka Sara. To samo rozwiązanie. Jak widać Changeling nie przewiduje innej opcji ;D
Co do dalszej opowieści, coś tam pamiętam z walki między księciuniem i czarodziejką. Głównie to utkwiło mi w pamięci noc "czarownic" hehe jak to nazywam, kiedy to wszystkie potwory balowały na tym sabacie, a Vegi pojawił się tam z koparą do ziemi. Ale wiem, wyszłam poza temat... Tej notki <,< Wybacz.
Tak dawno nie czytałam nic o DB, że ciało próbuje krzyczeć o wszystkim na raz, eh mało kto już pisze, nawet Ty nie miałaś czasu, choć może dla mnie dobrze? Przynajmniej jestem na bieżąco.
I patrz? Znowu wyszłam z obszaru > komentujemy walkę Saiyana z Amon-Shi.
Vegeta jest nad wyraz skołowany i jeszcze jakaś miernota uratowała mu życie przed dziką naturą nieposkromionej "pumy". Będzie go pech prześladować miesiącami! I na koniec (mojej chaotycznej wypowiedzi) Zakończyłaś w najlepszym momencie do zakończenia :D Już lepiej się nie dało i to właśnie nakazuje mi krzyczeć do Ciebie, moja droga: NAPISZ ten nowy rozdział! Pleeeease :3
Ps.Nakop mi do dupy :D Że tyle zwlekałam.
zapraszam na 82 czesc ;)
Usuńu mnie nowosc. 83. przedostatnia czesc sagi. Zapraszam
OdpowiedzUsuńNominuję cię do Liebster Award. Weź udział, jeśli oczywiście chcesz. Więcej tutaj http://saiyan-princess.blog.onet.pl/odpowiedzi
OdpowiedzUsuńmmm kiedy tu wpadniesz przeczytasz kolejną notkę. Nie wiem czy jest sens informować Ciebie na tym blogu, czy po prostu zaglądać na DA.
OdpowiedzUsuń[...] Rozległa się okropna muzyka, a ja niemal miałam ochotę użyć śmiercionośnej kuli – techniki podpatrzonej od Freezera i zakończyć żywot tego błazna. Kiedy w końcu skończył się popisywać ruszył w pędzie na arenę i wyskoczył w górę robiąc kiepskie salto. Niemal uderzyłam głową w barierkę chcąc zakończyć i swój żywot, musiałam naprawdę tutaj być?[...] <-92.
Minęło tyle czasu a Ciebie wciąż nie ma :( A tak liczyłam na nowości! Zwłaszcza, że reaktywowałaś opowieść. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńa u mnie właśnie 102 część się wślizgnęła :P