Witam wszystkich serdecznie po dłuższej przerwie!
Niestety, z przyczyn ode mnie niezależnych ( czyt. przecudownej administracji mojego akademika oraz genialnego systemu zapisywania się na zajęcia na uczelni ), nie miałam czasu na publikację nowego rozdziału.
Teraz jednak udało mi się w miarę uporządkować najważniejsze sprawy, choć znając życie i tak pewnie coś mi jeszcze wypadnie, i znalazłam chwilę na wrzucenie kolejnej, poprawionej części opowiadania.
Jak zwykle za poinformowanie mnie o wszystkich znalezionych błędach, które gdzieś mi umknęły, będę bardzo wdzięczna.
Niby sprawdzam rozdziały po kilka razy, ale zawsze coś pominę...
Nie przeciągając - zapraszam do czytania!
* * *
"Kobieta albo narzuca szacunek dla siebie już pierwszego dnia, albo nie udaje się jej to nigdy."
T. E. Martinez " Evita "
* * *
W
odległym, żeby nie powiedzieć, na samym krańcu, zakątku wszechświata,
znajduje się mała planeta. Planeta tętniąca życiem, pełna niesamowitych
stworzeń, zamieszkiwana przez kilkanaście ras, zaskakująca na każdym
kroku. Planeta cudów i magii, rządząca się od wieków tymi samymi
prawami. Naznaczona przez bogów, wielokrotnie pustoszona, i odradzająca
się po kolejnych wojnach niczym feniks z popiołów. Przez swoich mieszkańców zwana Cradle.
W
jednej z dziewiczych, nieprzebytych dżungli, jakich na niej pełno, w
samym środku dziczy, znajduje się ukryta wśród konarów prastarego drzewa
budowla - ostatni bastion cywilizacji na tych ziemiach. Od stuleci
będąca jedynym łącznikiem pomiędzy światem zewnętrznym, a tym drugim -
dzikim, pierwotnym, nieokrzesanym. Światem, który funkcjonuje niezmiennie stałym rytmem, wyznaczonym przez naturę i Moc. Ta niepozorna
budowla wbrew pozorom pełni ważną rolę. Chroni cywilizację Zachodu przed
tym, czego w skrytości obawia się najbardziej. Przed powrotem dawnych, "barbarzyńskich" czasów, gdy praw nie ustalali Biali Bracia, kiedy
trzeba było liczyć się z bogami i Starszym Ludem. Przed powrotem tego,
przed czym zapomnieli jak się bronić.
Przed Magią i Chaosem.
* * *
Wzdrygnęła
się odruchowo. Zimna woda ściekała po jej twarzy, kapiąc jakby od
niechcenia na podłogę. Powoli otworzyła oczy, przyglądając się swojemu
odbiciu w lustrze. Mokre włosy przyklejone do czoła, blada cera,
podkrążone oczy.
"W tym stanie na pewno nie wygrałabym wyborów miss" -
pomyślała, uśmiechając się gorzko.
Powiedzieć, że czuła się źle, to
jakby stwierdzić, że zapach zepsutej ryby odrobinkę nam przeszkadza. Od
kilku dni męczyła ją bezsenność, straciła apetyt i była okropnie
drażliwa. Nie mogła usiedzieć na miejscu, wszystko ją, żeby nie
powiedzieć dosadniej, denerwowało, i miała problemy z kontrolowaniem
przepływu Mocy. Tak, po prostu wielkimi krokami zbliżał się dzień
Kulminacji, a ona jak zwykle wcześniej odczuwała ożywienie w przyrodzie i
wahania energii.
- Co z naszym tajemniczym nieznajomym?
Pytanie
to wyrwało ją z zamyślenia. Oparty o futrynę Aarin wpatrywał się w nią
swoimi czarnymi jak węgiel, spokojnymi oczami. Yale sięgnęła po ręcznik i
zaczęła wycierać sobie twarz.
- Jego stan jest stabilny. Ma
niezwykle silny organizm, sądzę, że już jutro będzie czuł się jak nowo
narodzony - odpowiedziała po chwili.
- Yale, wysłuchaj mnie uważnie
zanim przerwiesz i zaczniesz krzyczeć - mężczyzna podszedł do niej bliżej,
kładąc dłonie na jej ramionach. - Rozumiem, dlaczego nie chciałaś go
zostawić na pastwę losu, byłoby to szczytem tchórzostwa i okrucieństwa,
ale... Czasami musimy zrobić coś wbrew sobie, ponieważ skutki naszego
działania mogą okazać się całkiem inne niż te, których się
spodziewaliśmy. Tam, przy wraku poparłem cię, ale teraz nie jestem
pewien, czy postąpiliśmy właściwie.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Szmaragdowozielonym spojrzeniem zlustrowała uważnie przyjaciela.
- Mów po ludzku, o co ci chodzi.
-
Zastanowiłaś się, choć przez chwilę nad jedną rzeczą? The Vegeta
została zniszczona przez Freezera, a wszyscy Saiyanie polegli w bitwie.
Widziałaś, co się tam działo na własne oczy. Nikt nie był w stanie
przeżyć tej masakry! A tu nagle okazuje się, że jeden z nich ocalał, nie
mam pojęcia jakim cudem, i w dodatku służy Freezerowi. Znasz
jakiegokolwiek porządnego człowieka, który pomagałby mordercy swojego
ludu?
- Nie, masz rację, nie znam nikogo takiego - głos Yale gwałtownie oziębł.
Aarin dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak wielkie głupstwo palnął.
- Bogowie! Nie miałem na myśli ciebie, naprawdę - zaczął się pośpiesznie tłumaczyć, ale dziewczyna przerwała mu lekceważąco.
-
Dobra, nie przejmuj się. Bądź, co bądź, sama siebie nie nazwałabym "porządnym", i bynajmniej nie "człowiekiem". A wracając do tematu,
zastanawiałam się nad tym. I wiesz co? Doszłam do takiego samego
wniosku, co ty. Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł być tak podły i
zepsuty, by wspomagać mordercę swej rasy. A co jeśli ten ktoś robi to,
ponieważ jest okłamywany, ponieważ nie zna całej prawdy?
Mężczyzna uniósł wysoko brwi.
-
To niemożliwe. Czegoś takiego nie da się utrzymać w sekrecie przez tyle
lat. Poza tym, tam wtedy przy wybuchu było mnóstwo osób, nie wierzę, że
nikt nie sypnął.
Yale uśmiechnęła się paskudnie, odsłaniając ostre kiełki.
-
Widzę braciszku, że nie wiesz, jaki to Freezer potrafi być
przekonywujący, jeśli chce. Mogę się założyć o wszystko, że obiecał
każdemu, kto ma za długi jęzor w razie wpadki, zlikwidowanie jego
problemu. Długimi, gorącymi szczypcami. Mam jeszcze inny powód by
sądzić, że nasz przeuroczy Saiyanin żył ostatnio w kłamstwie. Zanim
ponownie stracił przytomność, był tak miły i przedstawił się. Nigdy w
życiu byś nie zgadł, kogo mamy zaszczyt gościć - to Vegeta.
Aarin zamrugał parokrotnie.
- Zaraz zaraz, to by znaczyło, że jest...
-
Księciem Saiyan we własnej osobie! - dokończyła za niego Dellron. -
Znasz jakiegoś władcę, który cieszyłby się z tego, że zgładzono jego
poddanych?
- Dobra, nawet jeśli założymy, że żyje w nieświadomości,
to nie zmienia faktu, że jest bezlitosnym mordercą, chodzącą maszyną do
zabijania. A ty pomagając mu, użyłaś swoich "zdolności". Wiesz, co cię
czeka, jeżeli on cię wyda?
Nie musiała odpowiadać na to pytanie.
Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jakie kary przewidziane są
dla tych, którzy parają się magią czy, jak to określają Biali Bracia, "swoimi ohydnymi praktykami występują przeciwko prawom i naturze".
Długie i powolne męczarnie w lochach Czarowięzów. Laboratoria,
eksperymenty, tortury. Znała okrucieństwo Zakonu Prawdy, dobrze
pamiętała podziemia ich więzień, a przecież wtedy to była tylko
namiastka, przedsmak prawdziwego piekła. Pomimo całego
niebezpieczeństwa, jakie jej groziło, pomimo tego, że oprócz imienia nic
nie wiedziała o Saiyaninie, ani na moment nie zawahała się, udzielając
mu pomocy. A może nie tak zupełnie nic? Podniosła zamyślony wzrok na
Aarina - swojego przyjaciela, będącego dla niej jak brat, osoby, która
pomogła jej wybić się z dna, który, odkąd tylko się poznali, wspierał ją
i chronił... Patrzyła na jego poważną, przystojną twarz, spoglądając w czarne,
mądre oczy. Zawsze był przy niej, kiedy go potrzebowała, pocieszał, gdy
była smutna, hamował jej temperament, ale były takie rzeczy, o których
mogli tylko milczeć, sprawy, których on, zwykły śmiertelnik, nie byłby w
stanie pojąć rozumem. Istniały rzeczy, które były jak wielki kanion
pomiędzy nimi, kanion nie do pokonania. Teraz znów znaleźli się na jego
przeciwnych stronach. Nie potrafiła mu wytłumaczyć, że ratując Vegetę
nie kierowała się honorem, rozsądkiem czy dobrocią serca. Nie potrafiła
mu wyjaśnić, że ujrzała w zagubionym Sayianie bratnią duszę, kogoś, kto w
życiu doświadczył podobnych cierpień, kogoś, kto zmagał się z tymi
samymi przeciwnościami losu. Był taki jak ona kilkanaście lat temu -
ostatni ze swego ludu, zagubiony, bez przyjaciół i rodziny, w walce o
przetrwanie zaprzedał honor i godność, wmawiając sobie, że nie
potrzebuję się pomocy drugiego człowieka. Aarin był zbyt dobry, zbyt
szlachetny, by zrozumieć jak to jest żyć z dnia na dzień wyłącznie
nienawiścią i żalem do samego siebie o to, że było się zbyt słabym, by
uratować swoich bliskich.
Gend westchnął ciężko, uważnie
przyglądając się przyjaciółce. Nie raz widział już jej zakłopotanie, gdy
rozmowy schodziły na tematy tabu, których nie mogła, bądź nie chciała,
poruszać. Milkła wtedy w połowie zdania, patrząc na niego
przepraszająco. Nie dało się ukryć, iż była inna, chodź naprawdę starała
się by nie stanowiło to żadnej bariery w ich wzajemnych relacjach. On
zaś szanował jej odmienność, ale czuł, iż dziewczyna często
czyni sobie wyrzuty z powodu tego, kim jest. Yale uniosła wyżej głowę.
Zielone oczy pełne były nieopisanego smutku i melancholii, mówiły: "wybacz, wybacz, że tylu rzeczy nie potrafię ci wytłumaczyć, wybacz, ale
jestem, kim jestem i nie potrafię tego zmienić." Aarin objął ją lekko w
pasie i delikatnie ucałował ją w czoło.
- Wierzę, że wiesz, co robisz didi * - powiedział, uśmiechając się łagodnie.
* * *
* * *
Słońce
po raz kolejny stanęło do nierównej walki z mrokami lasu. Większości
jego złotej armii nie udało się przebić przez gęstą barierę zbudowaną z liści i
gałęzi, jednak mała część zdołała się przedrzeć do kwatery wroga.
Właśnie jeden z tych zwycięskich promyków wpadł przez okno, oświetlając
swym ciepłym blaskiem twarz śpiącego mężczyzny. Ten przez chwilę mocował
się z nim zawzięcie, w końcu jednak musiał dać za wygraną. Vegeta
powoli otworzył oczy, siadając na łóżku. Głowę pełną miał
myśli, w których przeważały pytania. Co się stało? Gdzie jest? Po chwili zaczęły wracać wspomnienia minionych dwóch dni. Dostał za zadanie udanie
się na jedną z licznych planet, w celu jej spacyfikowania. Nappy i Raditza nie
było - wylecieli wcześniej na drugi koniec galaktyki, a jemu
nudziło się i nie miał zamiaru na nich czekać. Był całkowicie pewien, że doskonale poradzi sobie bez
tych plączących się pod nogami patałachów. Lud, który zaatakował, wbrew
wcześniejszym wywiadom stawiał zaciekły opór, walcząc o przetrwanie do
ostatniego żołnierza. Jednak ich wysiłki oraz męstwo nie mogły się
równać z siłą księcia Saiyan. Pokonał ich sam jeden - sam stawił czoła licznej, świetnie wyszkolonej i wyposażonej armii. I odniósł
miażdżące zwycięstwo. Powinna go z tego powodu rozpierać duma, ale tak
nie było. Co z tego, że ich zniszczył, skoro wyszedł z tego w stanie
krytycznym i, będąc szczerym, ledwo co doczołgał się do swojej kapsuły.
Jego stan sprawił, iż nie zauważył w porę komunikatu o zbliżającym się
deszczu meteorytów i zbyt późno zmienił trasę lotu statku. Kilka z asteroid
obiło się o kapsułę, wgniatając jej powierzchnię, a jedna o większej średnicy uderzyła tak mocno, iż zmieniła tor lotu kapsuły.
Vegeta, który stracił w tej chwili przytomność, nie zdawał sobie sprawy,
że od śmierci dzieliły go centymetry. Gdyby meteoryt uderzył całą swoją
powierzchnią, a nie tylko zahaczył o statek, nie byłoby co z niego zbierać. A
tak rozbił się gdzieś w drugim końcu galaktyki, w opłakanym stanie. "No
właśnie" - pomyślał, uważnie oglądając swoje ciało. - "Miałem złamaną
rękę i co najmniej ze dwa żebra..."
Tymczasem czuł się świetnie, nic go
nie bolało, a na ciele nie było żadnej rany, ba, nie było choćby
najmniejszej blizny.
- Dziwne - powiedział do siebie, ostrożnie dotykając boku. - Bardzo dziwne.
Dopiero
teraz przypomniał sobie o dziewczynie. Młodej, ślicznej dziewczynie,
która najwidoczniej uleczyła jego rany, która zajęła się nim, na
pierwszy rzut oka, bezinteresownie. Vegeta wytężył pamięć. Pamiętał, że
przedstawiła mu się. Jeszcze chwila, a przypomni sobie jej imię. Poczuł
się tak, jakby w głowie ktoś zapalił mu świeczkę. Tak, nazywała się
Yale, Yale Dellron i z tych strzępów, które pamiętał wiedział, że miała
najbardziej niesamowite oczy, jakie widział.
"Ciekawe gdzie się
podziała?" - pomyślał, rozglądając się po pokoiku.
Nie był on zbyt duży,
ale za to schludny i przytulny. Oprócz łóżka, przy którym stał
niewielki stolik, znajdowała się tu również szafa i komoda. Na tej
ostatniej stało, oprócz wazonu z kwiatami, oprawione w ramkę
zdjęcie. Vegeta wstał i zaczął się ubierać. Jego strój nie nadawał się
do dalszego użytku, ale ktoś zostawił mu drugi, nowy kombinezon. Pasował
jak ulał. Vegeta podszedł do komody, aby obejrzeć fotografię. Widniały
na niej trzy osoby - dwóch mężczyzn i dziewczyna, w której rozpoznał
swoją wybawicielkę. Wielki, brodaty mężczyzna stał pośrodku, szczerząc
się do aparatu. Jedną ręką obejmował w pasie dziewczynę, a drugą trzymał
na ramieniu swego towarzysza. Dziewczyna uśmiechała się zadziornie i
stając na palcach próbowała doprawić rogi swojemu przyjacielowi. Drugi
mężczyzna stał z rękoma założonymi na piersi, patrząc na przyjaciół jak
na małe dzieci, które nie wolno spuścić z oka, gdyż od razu wszczynają
bójki. Cała trójka wyglądała na szczęśliwą i zadowoloną z życia, a na
pewno z własnej obecności. Zauważył, że wszyscy na zdjęciu mieli na
sobie uniformy armii Freezera.
"Przynajmniej jedna zagadka się
wyjaśniła" - pomyślał.
Gdy się ocknął, kiedy Yale go opatrywała, miał
wrażenie, że robi to z własnej woli, kierowana tylko i wyłącznie
dobrocią serca. Teraz, kiedy zrozumiał, że trafił do jednej z planet
tyrana, a nawet wprost do posterunku jego sił zbrojnych, przyszło mu na
myśl, iż ci ludzie nie mieli wyboru i musieli mu pomóc. Gdyby
pozostawili go na pastwę losu, mieliby duże nieprzyjemności i na pewno
spotkałaby ich surowa kara. Mimo, iż Freezer traktował go jak popychadło
i człowieka do czarnej roboty, zdawał sobie sprawę z jego wartości, a strata go byłaby na pewno niekorzystna dla jego interesów. Vegeta, co
go samego wprawiło w zdumienie, poczuł się zawiedziony i rozgoryczony.
Potrząsnął gwałtownie głową, aby pozbyć się tego uczucia. Ostatnio działo się z nim coś dziwnego. Czego on tak w ogóle oczekiwał! Że ktoś
bezinteresownie rzuci mu się na ratunek? Nie w tym świecie i nie w tym
życiu. Sam nie pomógłby komuś w takiej sytuacji, ewentualnie mógłby
skrócić jego cierpienie. Zdenerwowany podszedł, by otworzyć okno. Może
świeże powietrze go orzeźwi i pozwoli mu zebrać myśli. Oparł się o
parapet, wyglądając na zewnątrz. Zbyt dużo nie zobaczył - dookoła jak
okiem sięgnąć otaczała go gęsta dżungla, a konkretnie morze konarów,
lian i liści. Wystawił głowę na zewnątrz i spojrzał w dół. W oddali mógł
z trudem dostrzec ziemię. Zamrugał gwałtownie. Wyglądało na to, iż
budynek znajdował się na jakimś ogromnym drzewie, ukryty w sercu dziczy.
Idealna kryjówka, jeżeli chciano się pozostać niezauważonym. Chociaż
ujrzał przez tę gęstwinę niewiele, za to jego słuch zaatakowało mnóstwo
najróżniejszych dźwięków, w jakie tylko może obfitować tętniąca życiem
dżungla. Vegeta stał tak napawając się tym kojącym widokiem. Jego uwagę
odwrócił dopiero przytłumiony ludzki śmiech. Rozległ się ponownie, tym
razem głośniejszy i z pewnością należący do kilku osób. Vegeta cicho
podszedł do drzwi. Z lekkim wahaniem przekręcił klamkę i wyjrzał na
korytarz. Hałas dobiegał z prawej strony. Saiyanin ruszył w jego
kierunku. Na końcu korytarza znajdowały się schody, którymi zszedł na
dół. Gdy przeskoczył z niecierpliwości ostatni stopień spostrzegł, iż
znalazł się w dużym pomieszczeniu o niespotykanym, okrągłym kształcie.
Izba poprzedzielana tu i ówdzie ściankami, stanowiła swego rodzaju
połączenie kuchni, jadalni i pokoju rekreacyjnego. Przy jednej z takich
ścianek podziałowych stał duży, prostokątny drewniany stół, przy którym
siedziała trójka ludzi, ci sami, których fotografię przed chwilą oglądał.
Dziewczyna i olbrzym o wyglądzie niedźwiedzia, siedzieli obok siebie
twarzą do Vegety. Czarnoskóry mężczyzna był zwrócony do niego plecami,
toteż Saiyanin nie mógł mu się przyjrzeć. Olbrzym, gdy zauważył w końcu
jego obecność, szturchnął w bok swoją towarzyszkę pochyloną nad
talerzem. Dziewczyna uniosła głowę, odrzucając do tyłu długie włosy.
Uśmiechnęła się i pomachała Vegecie, by do nich podszedł.
- Witaj,
nie słyszałam, kiedy się obudziłeś. Widzę, że czujesz się już lepiej -
przywitała go, wskazując mu wolne krzesło obok siebie.
Vegeta usiadł
na jego brzegu niepewny, jak ma się zachować. Cała trójka wlepiła w niego
oczy, ale tylko dziewczyna wyglądała na ucieszoną jego widokiem.
Czarnoskóry mężczyzna o spokojnej, poważnej twarzy przyglądał mu się z
zainteresowaniem, natomiast drugi, brodaty facet, gapił się na niego
spode łba, mrucząc do siebie pod nosem. Ten wyglądał zdecydowanie na
takiego, który z radością urwałby księciu głowę pod byle pretekstem.Vegeta zauważył, że tylko dziewczyna nie miała na sobie uniformu armii
Freezera, choć bez wątpienia do niej należała. Ubrana za to była w
oliwkowy top, ciemnozieloną spódnicę i brązowe kozaki. Na rękach miała
stalowe, ochronne bransolety. Długie, brązowe włosy zaczesała gładko do
tyłu pozwalając, by opadały jej swobodnie na plecy.
- Jeśli się nie mylę, to jeden z posterunków Freezera - stwierdził Vegeta, krzyżując ręce na piersi.
Dziewczyna mu przytaknęła.
- Piąta Placówka Obserwacyjna Crescent - zameldowała salutując. - Na planecie Cradle.
Vegeta
zamrugał zaskoczony. Cradle? Niemożliwe, żeby zniosło go aż tak daleko.
To przecież drugi koniec galaktyki! Dziewczyna nie zważając na jego
osłupienie, kontynuowała swoją wypowiedź.
- Starszy szeregowy Yale
Dellron - przedstawiła się. - A to jest sierżant Kuhl Zegrith - wskazała
na brodacza. - I kapitan Aarin Gend - machnęła ręką w stronę drugiego
towarzysza.
Kuhl nie zareagował, całą swoją uwagę nadal poświęcając
konsumpcji posiłku. Aarin skinął głową w kierunku Vegety, ale również nie podjął
próby nawiązania rozmowy. Książę uznał, iż jeżeli chce się czegoś
dowiedzieć, to musi wyłącznie polegać na Yale. Zaczął domyślać się, z
czyjej to inicjatywy udzielono mu pomocy - wątpił, by ta dwójka z chęcią
ratowała mu życie.
- Vegeta, książę Saiyan, z Głównego Oddział Sił Zbrojnych Freezera - przedstawił się Sayianin, prostując się z dumą.
W
ten sposób chciał od razu pokazać, kto tu ma najwięcej do powiedzenia.
Był najstarszy stopniem i w dodatku najsilniejszy, co dodatkowo
umacniało jego pozycję.
- Co się konkretnie wydarzyło?
Yale
opowiedziała mu dokładnie o całym zajściu, poczynając od rozbicia się
kapsuły, aż do przyniesienia i udzielenia mu pomocy. Podczas swojego
monologu ani razu się nie zawahała czy zająknęła, a jej przyjaciele
ograniczyli się wyłącznie do potakiwania jej w milczeniu. Vegeta
zmarszczył brwi. Coś tu było nie tak...
- Mówisz, że w jaki sposób wyleczyliście moje rany?
Yale wywróciła oczyma, jakby zmuszona była do wytłumaczenia tak oczywistej rzeczy.
-
Na miejscu katastrofy mieliśmy ze sobą sprzęt medyczny, więc od razu
udzieliliśmy ci pierwszej pomocy. Zanieśliśmy cię na noszach do
posterunku, a tu już resztą zajęła się kapsuła medyczna.
Vegeta
nachmurzył się jeszcze bardziej. Nie pamiętał żadnej kapsuły, a co
dziwniejsze żadna nie zadziałałaby tak szybko. Był tak pochłonięty tą
zagadką, że nie zauważył nawet, iż Yale zdążyła już przejść na "ty".
- Nie pamiętam, żebym był w kapsule - powiedział szorstko, uważnie obserwując jak zareaguje jego rozmówczyni.
Gdyby nie skupił całej uwagi na Dellron spostrzegłby, że Kuhl i Aarin na moment wstrzymali oddech. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nic dziwnego. Przecież przez cały czas byłeś nieprzytomny.
"Nieprawda"
- od razu pomyślał Sayianin. - "Przecież pamiętam cię, niby skąd
znałbym twoje imię? Ocknąłem się na moment i ty byłaś przy mnie. Coś
robiłaś, nie wiem, co to było, ale czułem twoją energię, czułem jak
wzrasta i jak przenika moje ciało. To ona mnie uzdrowiła, a nie żadna
wyimaginowana kapsuła." Zaraz zaraz, przecież istniał prosty sposób na
udowodnienie swojej racji.
- Pokaż mi - rozkazał władczym tonem.
Oczy Yale zrobiły się większe ze zdumienia.
- Niby co?
- Tę kapsułę medyczną, a co niby myślałaś! Skoro zadziałała tak szybko, musi być jakimś najnowszym modelem. Chcę ją zobaczyć.
- Jak sobie życzysz - odparła, wstając zza stołu i błyskając zębami w szerokim uśmiechu.
Kuhlowi,
który zobaczył jej minę po plecach przeszły ciarki. Nie był to żaden
uśmiech radości czy sympatii, raczej jeden z tych, po których wyrzucała
ludzi przez okno z przetrąconymi kręgosłupami. Yale nie śpiesząc się,
przeszła przez izbę i weszła na górę po schodach. Vegeta pośpieszył za
nią, niemal depcząc jej po pietach. Kuhl pokręcił z rezygnacją głową.
Nie miał zamiaru nigdzie się ruszać, jeżeli Dellron się wścieknie, to nie
chce znajdować się w pobliżu. Aarin kopnął go pod stołem, głową
wskazując na oddalającą się dwójkę. Zegrith westchnął ciężko.
"Wiedziałem,
normalnie wiedziałem, że to się tak skończy. Ale nie, mnie nikt nigdy
nie chce słuchać" - myślał, człapiąc markotnie za przyjacielem.
Teraz znów
będą musieli pilnować, by Yale nie zrobiła czegoś głupiego, co
zdarzało się jak na jego gust, zbyt często, przez co mogłaby mieć
nieprzyjemności. Najprościej byłoby ją gdzieś zamknąć. Brodacz przez
chwilę w duchu rozważał tę myśl, w końcu ją jednak odrzucił. Dziewczyna
na bank dostałaby szału, a on nie wybierał się na tamten świat.
Przynajmniej nic takiego nie było mu wiadome. Yale prowadziła ich
korytarzem. Przeszli obok pokoju, w którym obudził się Vegeta,
zatrzymując się dopiero przy trzecich drzwiach od niego. Dellron pchnęła
drzwi, wchodząc jako pierwsza i teatralnym gestem zapraszając resztę
do środka. Vegeta pewnym, szybkim krokiem przestąpił próg i... Zatkało
go. Na samym środku izby, która ewidentnie służyła jako pokój lekarski,
wbudowana była kapsuła medyczna. Nie byłoby w tym nic zaskakującego,
gdyby nie to, że książę jeszcze nigdy nie widział takiego modelu. Miał
inny, nowocześniejszy wygląd i choć wyłączony, robił duże wrażenie.
Vegeta uważnie obejrzał ją z każdej strony, czując narastającą w środku
frustrację. Nie, pewno nie była to żadna zepsuta atrapa, tylko sprawna,
działająca maszyna. Yale stała nieopodal, z dłońmi wspartymi na
biodrach.
- Robi wrażenie, prawda? Nie dawno nam ją przywieźli, to
jeszcze prototyp, na razie w fazie testów. Jeżeli się sprawdzi to za
miesiąc, góra dwa, będą już w powszechnym użytku. No, ale my jesteśmy z
najnowszym sprzętem zawsze do przodu. W końcu żyjemy niedaleko
technologicznego serca imperium! - zakończyła, uśmiechając się szeroko.
Vegeta spojrzał na nią ostro.
- Kłamiesz jak z nut. Mów, co tu jest naprawdę grane - zażądał gwałtownie.
Yale wyglądała na naprawdę zaskoczoną.
- Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi.
Saiyanin zaśmiał się gorzko.
-
Przestań w końcu robić z siebie idiotkę. Przejrzałem cię chodź
przyznaję, że niezła z ciebie oszustka. Udajesz uprzejmą i uczynną, a
tak naprawdę próbujesz zamydlić mi oczy. Ale ja nie jestem głupi, wiem
dobrze, co widziałem. Nie byłem w żadnej cudownej kapsule, to ty mnie
uzdrowiłaś, nie wiem jak to zrobiłaś, ale to byłaś ty!
Uśmiech spełzł
z twarzy dziewczyny, która taksowała teraz wzrokiem Vegetę. Książę, ku
swojemu zdumieniu z trudem znosił spojrzenie ogromnych, zielonych oczu
Yale. Miał wrażenie, że spoglądają prosto w jego duszę.
- Wiesz co,
od samego początku czegoś się czepiasz i sprawiasz wrażenie, jakbyś
miał nas za bandę przygłupów. To nie zmienia jednak faktu, że żyjesz
tylko i wyłącznie dzięki nam. Może najpierw byś podziękował, a dopiero
potem rzucał bezpodstawnymi oskarżeniami? - powiedziała, prostując się.
Jak
na kobietę była bardzo wysoka, na oka mierzyła prawie metr
osiemdziesiąt, więc spokojnie mogła patrzeć na Saiyanina z góry, co,
nie trzeba dodawać. strasznie go denerwowało. Vegeta prychnął
lekceważąco.
- Wielkiej łaski mi nie zrobiliście. Jedziemy, że tak to
nazwę, na jednym wózku. Jeżeli byście mi nie pomogli, zostalibyście
rozstrzelani za zdradę.
Cała trójka popatrzyła na siebie. Yale i Kuhl wybuchnęli głośnym śmiechem. Nawet na twarzy Aarina pojawił się uśmiech.
-
No no, niezły jest. Ledwo, co wywinął się śmierci, a już zaczyna grozić
nią innym. Z takim nastawieniem do świata długo kolego nie pociągniesz -
zarechotał Zegrith.
Vegecie zaczęła niebezpiecznie pulsować żyłka na skroni. Jak
oni śmią sobie z niego kpić! Mógłby ich przecież wszystkich położyć jednym ciosem!
- Nie bądź taki dla niego surowy, Kuhl - zachichotała dziewczyna. - On zupełnie nie wie, co się tutaj dzieje.
- To tylko świadczy o tym, jacy jesteśmy dobrzy - brodacz zamrugał do niej zawadiacko.
Książę
spoglądał to na olbrzyma, to na Yale. W jednym się z nimi zgadzał - nie
miał bladego pojęcia, o co tu chodzi, ale nie to go doprowadzało do
szału. Nikomu nie wolno było bezkarnie z niego szydzić!
- Przestańcie zgrywać bohaterów - wycedził, mimowolnie zaciskając pięści. - Jesteście tak samo żołnierzami Freezera, więc...
- Freezer, tak się składa, nie ma tu nic do rzeczy - przerwała mu stanowczo Dellron.
"Skoro
nie udało się załatwić tego po cichu, trzeba będzie wcielić w życie
plan B" - pomyślała, mrużąc oczy. Nie doceniła go, nie sądziła, iż w tak
ciężkim stanie zdoła zapamiętać ten krótki przebłysk przytomności. To
był błąd. Dziewczyna uśmiechnęła się do swoich myśli. Ten Saiyanin coraz
bardziej przypominał ją sprzed lat - ona też była nieufna. I nie raz tak samo należało ją mocno trzepnąć, by w końcu zaczęła słuchać.
- Z czego się śmiejesz?! - krzyknął zirytowany Vegeta.
Jego cierpliwość właśnie się skończyła. Dellron potrząsnęła głową.
-
Nie martw się, nie z ciebie. Wiesz co, skoro nie masz zamiaru nam
podziękować, to może pójdziemy na układ. W zamian za schronienie i
udzieloną pomoc, przemilczysz "szczegóły", swojego pobytu. To chyba
uczciwa propozycja, co? - mówiąc to wyciągnęła do niego rękę.
Czerwony
ze złości Vegeta trzasnął ją w otwartą dłoń. Nie dość, że próbowali go
omamić, to jeszcze chcieli mu mówić, co ma robić! Niedoczekanie!
Yale
zmrużyła oczy jak kotka. Saiyanin mógłby przysiąc, iż na moment
rozbłysły jadowitą zielenią. Aarin, najwidoczniej wiedzący, na co się
zanosi, zwrócił się ostro do przyjaciółki.
- Yale, zabraniam ci...
-
Skoro odrzucasz moją propozycję, rozegramy to inaczej - ubiegła go
dziewczyna. - Będziemy walczyć. Jeden na jednego. Wygrywa ten, kto
pierwszy powali przeciwnika na ziemię, lub jeżeli drugi się podda. Bez
broni, na gołe pięści. Wchodzisz w to?
Vegeta po raz pierwszy uśmiechnął się do niej szeroko.
- Trzeba było tak zacząć od razu.
- Jeśli ja wygram, ty "zapomnisz" o niektórych sprawach...
- A jeżeli ja zwyciężę? - wszedł jej w słowo Saiyanin.
"Jakby istniała inna możliwość" - dodał w myślach.
- Coś sobie na poczekaniu wymyślisz - dziewczyna błysnęła ząbkami w szerokim uśmiechu.
Kuhl
pokręcił głową mrucząc: "wiedziałem, że to się tak skończy". Aarin
ponuro wpatrywał się w przyjaciółkę. Zaklął po cichu. Powinien
przewidzieć, że do tego dojdzie. Z drugiej strony... Już raz znalazł się
w podobnej sytuacji. Tyle, że wtedy to Yale miotała się w bezsilnej
złości, a to on wyzwał ją na pojedynek. To był jedyny raz, kiedy ją
pokonał. Wtedy taka "terapia szokowa" poskutkowała, więc czemu i tym
razem nie miało się udać? Skoro Yale upierała się, że dostrzega w
Saiyaninie swoją "bratnią" duszę, to nic złego nie powinno się wydarzyć.
Chociaż... Który to dzisiaj był? Mężczyzna wciągnął ze świstem
powietrze przez zaciśnięte zęby. Zbyt blisko, stanowczo zbyt blisko.
Jeżeli Yale straci panowanie nad sobą, może być gorąco. Skinął głową na
przyjaciela. Kuhl również uzmysłowił sobie to zagrożenie. Lewą rękę
trzymał w kieszeni, ściskając w niej koniec szarawej linki, w duchu
modląc się, by nie musiał jej użyć. Yale podeszła powoli do okna,
otwierając je na oścież.
- Nie wiem jak ty, ale ja wolę walczyć na świeżym powietrzu. - powiedziała, wskakując lekko na parapet.
Skinęła na Vegetę, po czym rzuciła się głową naprzód.
Saiyanin
podbiegł, by przyjrzeć się wyczynowi dziewczyny. Do ziemi było dość daleko, ale Yale wcale nie przerażała taka wysokość. Chwytając się
gałęzi spowolniła upadek, a będąc już prawie na dole, wykonała salto,
lądując pewnie na nogach
- Wariatka - mruknął pod nosem Kuhl.
Razem
z Aarinem wyszli z pomieszczenia, kierując się ku windzie. Nie
posiadali umiejętności akrobatycznych Yale, ani nie zamierzali sobie
poskręcać karków. Vegeta uśmiechnął się nieznacznie. "Całkiem ładnie,
zobaczymy jak radzisz sobie w walce" - pomyślał, skacząc w ślad za
dziewczyną.
Nie musiał się tak nagimnastykować jak ona, by znaleźć się
na dole. Wylądował niedaleko niej, z satysfakcją patrząc na jej
nieukrywany podziw.
- Wow, to było niesamowite! Gdzie nauczyłeś się latać? - zapytała podekscytowana.
Vegeta prychnął z wyższością, choć jej entuzjazm mile połechtał jego ego.
-
Nie sądzę byś i tak mogła opanować tę sztukę, więc ta wiedza jest ci
zbędna. Poza tym czeka nas mały pojedynek. No, chyba, że się już
rozmyśliłaś.
- Zwariowałeś?! Od wieków nie miałam godnego
przeciwnika. Z chęcią sprawdzę czy to, co mówią o Kosmicznych
Wojownikach jest prawdą - odparła, przyjmują pozycję.
Jej pewność
siebie nieznacznie wytrąciła Vegetę z równowagi. Zachowywała się tak, jakby
miała z nim jakąkolwiek szansę, ba, jakby zamierzała wygrać, choć nie
wyglądała na trudnego przeciwnika. No, ale cóż. Pozory często mylą.
Książę również przyjął pozycję do ataku.
- Gotów?
- Kobiety mają pierwszeństwo.
* * *
A teraz czas na reklamę ;)
Chciałabym wszystkich serdecznie zaprosić na nowo otwarty blog grupowy Cyberpunk Wars:
www.cyberpunk-wars.blogspot.com
Akcja bloga toczy się w przyszłości, w 2195 roku, na Ziemi, w bliżej nieokreślonej części Europy w metropolii Arius. Jest to cyberpunkowe uniwersum połączone z fantastyką, więc pojawia się tu wiele elementów science fiction, ale również magia i różne fantastyczne rasy.
Zapraszam serdecznie do dołączenia do grona graczy - sama prowadzę tam postać półelfki Keiry i byłoby mi miło popisać z nowymi osobami :)
Na zakończenie - rysunek Yale mojego autorstwa :)
A teraz czas na reklamę ;)
Chciałabym wszystkich serdecznie zaprosić na nowo otwarty blog grupowy Cyberpunk Wars:
www.cyberpunk-wars.blogspot.com
Akcja bloga toczy się w przyszłości, w 2195 roku, na Ziemi, w bliżej nieokreślonej części Europy w metropolii Arius. Jest to cyberpunkowe uniwersum połączone z fantastyką, więc pojawia się tu wiele elementów science fiction, ale również magia i różne fantastyczne rasy.
Zapraszam serdecznie do dołączenia do grona graczy - sama prowadzę tam postać półelfki Keiry i byłoby mi miło popisać z nowymi osobami :)
Na zakończenie - rysunek Yale mojego autorstwa :)
Kochana Michoshi!
OdpowiedzUsuńNa wstępie dziękuję za komentarz :) Był naprawdę miły i łechtający podniebienie ;P
Cieszę się również, że jesteś jedną z nielicznych osób, które czytają moją opowieść od początku. Mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach również nie zawiodę ;)
Co do Twojej nowszej wersji opowiadania. Postawa Vegety oszałamiająca. Świetnie dobrane słowa i myśli, cały nasz książę. Duma i pycha. Któż, by ufał jakimś ludziom na bezludziu ;)
Sama Yale jest dobrze wykreowana, a czytając opis, w co była ubrana przed oczami pojawił się jeden z Twoich rysunków ;) A tak właśnie chciałabym zapytać, dlaczego Amon Shi (mam nadzieje, że dobrze napisałam) ubiera się właśnie w ten sposób. Nikt ich nie kontroluje? Nikomu nie przeszkadza, że nie nosi zbroi spod rąk Arconianów? To by źle wyglądało dla KOH'a, że żołnierze nie noszą odpowiednich uniformów. Z drugiej strony zwykłe łaszki w walce się niszczą, a te są nie bagatela wytrzymałe. Wydaje mi się, że dałaś jej taki strój gdyż grasz dużo w gry rpg i tego typu ;)
Mam nadzieję, że nowy odcinek pojawi się niebawem, i Yale oczywiście skopie dupsko temu zarozumialcowi ;)
Pozdrawiam gorąco.
Killall