Ogłoszenia parafialne ;)
Uzupełniłam zakładkę "O autorce i o blogu". Zainteresowanych zapraszam do zapoznania się z jej treścią.
Praca nad opisami bohaterów wciąż trwa.
Nie przedłużając, zapraszam serdecznie na kolejny rozdział!
* * *
Wspominałam już o teorii świata, jako wielkiego mechanizmu? Tak? Dzień, w którym na mojej planecie rozbiła się kapsuła z Saiyanem w
środku, okazał się właśnie tą zębatką, o której istnieniu wszyscy dawno
zapomnieli. Wtedy, starając się uratować rozbitka, żadne z nas nie
sądziło, iż to zdarzenie tak diametralnie odmieni nasze życie, a
Saiyanin wprowadzi w nie tyle zamieszania. Bo gdyby nie on, nasza
historia potoczyłaby się z całą pewnością zupełnie inaczej...
* * *
Trójka przyjaciół w osłupieniu patrzyła na rozbitka. Jako pierwsza z szoku otrząsnęła się Yale.
- Jeżeli chcemy donieść go żywego, powinniśmy się ruszyć. Przecieka jak sito, jeszcze trochę, a się wykrwawi.
- Możesz temu zaradzić tu, na miejscu? - zapytał Aarin.
- Mogę spróbować zatamować krwawienie na tyle, byśmy zdołali go bezpiecznie przetransportować.
Dziewczyna uklękła przy noszach, wyciągając dłonie nad rannym.
- Co wy robicie? - Kuhl zdołał wreszcie wydusić z siebie głos.
Aarin i Yale odwrócili się, zaskoczeni jego pytaniem.
- Przecież to Saiyanin! Urodzony morderca, w dodatku na służbie Freezera!
-
Przypominam ci, że również jesteśmy na jego rozkazach - przerwał mu
chłodno przyjaciel. - Poza tym, nie godzi się zostawić potrzebującego na
śmierć w dziczy.
- Skąd wiecie, czy gdy wydobrzeje nie pomorduje nas wszystkich?
-
A skąd ty wiedziałeś, gdy mi pomagałeś, czy nie zasztyletuje cię
podczas snu, co? - warknęła gniewnie Yale. - Przestań w końcu chrzanić
od rzeczy i zamknij się. Przez ciebie nie mogę zebrać myśli.
Kuhl
zmełł w ustach przekleństwo, ale więcej się nie odezwał. Dziewczyna odetchnęła
głęboko, kładąc jedną dłoń na czole, a drugą na piersi Saiyanina.
Wyszeptała coś bardzo cicho, a jej głos przypominał bardziej szelest
liści, niż ludzką mowę. Dłonie rozjaśniła zielona aura, a rany poczęły
się powoli zasklepiać. Po chwili było już po wszystkim. Nieznajomy jęknął cicho,
ale jego oddech wreszcie się wyrównał. Z pomocą Aarina, Kuhl dalej
trzymał się na uboczu, szmaragdowooka ostrożnie przywiązała go pasami do
noszy. Uwagi mężczyzny nie umknęło to, że ruchy przyjaciółki stały się
powolne i ospałe, a ona sama wygląda na wyczerpaną. Yale otarła pot z
czoła.
"To wszystko przez brak treningu, nie mam możliwości
ćwiczyć, a później męczę się przy najprostszych zaklęciach. Żeby was tak
Biali Bracia zaraza wytraciła" - zaklęła w myślach.
Gdy
skończyli, mężczyźni podnieśli nosze i wszyscy wybrali się w drogę
powrotną. Dziewczyna szła z przodu, oczyszczając im drogę, a także wypatrując
zagrożenia. Na ich szczęście wszystkie mieszkające w Crescent kreatury
najwidoczniej wzięły sobie dziś wolne. Bez żadnych przygód dotarli do
strażnicy, wybudowanej w samym środku dżungli. Rannego szybko ulokowano w
wolnej kwaterze. Aarin i Kuhl wrócili do swoich obowiązków,
pozostawiając Saiyanina w rękach Yale. Dziewczyna od razu zabrała się do
pracy. Z mosiężnej szkatułki wyjęła cztery kamienie: awanturyn,
dioptaz, jadeit i ametyst. Amulet z ametystu zawiesiła sobie na szyi. a
pozostałe umieściła na ciele rannego: awanturyn na czole, dioptaz na
sercu, a jadeit na brzuchu. Yale zamknęła oczy, starając się oczyścić umysł. Teraz
kierowała się wyłącznie szóstym zmysłem, zmysłem, który pozwalał
zobaczyć to, co ukryte, i pojąć rzeczy, o których inni nawet nie śnili.
Zmysłem, który posiadało niewiele osób, a przez który można było zostać
skazanym na najokrutniejszą śmierć. Dotykając poszczególnych kamieni
widziała i oglądała dokładnie każde ścięgno, każdą kostkę i najmniejszą
żyłkę. W pierwszej kolejności wzięła się za te rany, które otworzyły się podczas drogi. Następnie zajęła się całą resztą. Dzięki "trzeciemu oku"
kierowała życiodajną Moc tam, gdzie była potrzebna. A Moc musiała jej
ulec. Musiała leczyć i zasklepiać rany, chociaż wystarczyłaby chwila
dekoncentracji, by rozerwała ona Saiyanina na strzępy. Ale tego nie
zrobiła. Umysł dziewczyny krępował ją, działając jak smycz, kaganiec na
groźnego psa. To Yale była jej panią, władczynią nieznoszącą sprzeciwu.
Boginią, nieskończenie potężną.
* * *
Ciemność,
nieprzenikniona ciemność otaczała go dookoła. Paraliżowała jego ciało,
krępowała jego myśli. Była tylko ona i on. I ból emanujący ze złamanych
kości, z ran na ciele. Ból fizyczny i ten drugi, o wiele gorszy do
zniesienia. Duma zranionego wojownika dotykała go bardziej, niż fizyczne
obrażenia. Znów pozwolił sobą pomiatać, kolejny raz przegrał, ledwo co
ratując życie. A przecież obiecał, że już nigdy więcej nikt nie
zmusi go do ucieczki. Ale zapłacą mu za to, jeszcze tego gorzko
pożałują. Stanie się silniejszy, niepokonany. Na pewno.
* * *
Yale
oddychała ciężko z wyczerpania. Czuła, że nogi ma jak z waty, a stała
jeszcze na nich tylko i wyłącznie dzięki własnemu uporowi. Odgarnęła
włosy z czoła, przyglądając się swojemu pacjentowi. Zabieg przyniósł
natychmiastowy efekt. Saiyanin zasnął spokojnie, a z jego twarzy znikł
grymas cierpienia. Dziewczyna, sama nie wiedząc czemu, ujęła jego dłoń w
swoją.
"Biedny wędrowcze, jak znalazłeś się na naszej planecie? I
co ważniejsze, dlaczego służysz temu mordercy, który sam w pojedynkę
zniszczył twoją planetę i wymordował twój lud?"
Nie znała go, nie znała nawet jego imienia, mimo to mu współczuła.
"Jakbym widziała siebie sprzed kilku lat" - pomyślała, ocierając mu pot z czoła.
Zacięty
wyraz twarzy, blizny na całym ciele. Ostatnia żyjąca ze swojej rasy,
egzystująca na marginesie społeczeństwa, mogąca liczyć wyłącznie na
siebie, niecofająca się przed żadną okropnością, byleby tylko stać się
silniejszą.
"Ale to było kiedyś, dawno temu i nie pozwolę, by te czasy powróciły..."
Yale
podskoczyła nerwowo na krześle. Dłoń Saiyanina zacisnęła się.
Jego głowa powoli obróciła się w jej stronę. Nieznajomy przez chwilę nie
ruszał się, zbierając siły. Z trudem uniósł powieki.
- Witamy wśród żywych - powiedziała łagodnym głosem szmaragdowooka.
* * *
Był
za słaby. Za słaby żeby samemu wyjść z tych mroków, z tej pochłaniającej go ciemności. Chciał krzyczeć, ale nawet i na to nie miał siły.
"Weź się w garść, dasz sobie radę!"
Powtarzanie
tych słów nie przyniosło mu ulgi, wręcz przeciwnie. Po raz kolejny
uderzył w niego tak uparcie przezeń lekceważony fakt. Był sam. Nawet wśród
ludzi Freezera, swoich "kompanów", pozostawał sam. Nigdy mu to nie
przeszkadzało, nienawidził, gdy ktoś mu się narzucał, ale w takich
chwilach jak ta, gdy przychodzi zwątpienie we własne możliwości,
samotność jeszcze gorzej dobijała. Zabił ogromne rzesze osób, osób,
które przed śmiercią rozpaczliwie próbowały uchronić swoich bliskich, nawet za cenę własnego życia. A czy za nim ktoś kiedyś się wstawił?
Nigdy. Gorycz przepełniała go coraz bardziej. Ku jego zdziwieniu,
zamiast czuć się coraz gorzej poczuł, jak stopniowo powracają jego siły.
Jakaś życiodajna energia rozchodziła się po jego ciele ciepłą falą, a
wraz z nią przychodziło uczucie bezpieczeństwa. Nie wiedział skąd to się wzięło, ani w
jaki sposób. Poczuł, jak ktoś trzyma go za rękę, jak ociera jego czoło.
Spróbował otworzyć oczy, ale powieki miał jak z ołowiu. W końcu mu się
udało. Zobaczył siedzącą przy jego łóżku młodą dziewczynę. Jej twarz
rozpromienił łagodny uśmiech.
- Witamy wśród żywych - powiedziała ciepłym głosem.
Chciał coś odpowiedzieć, ale ze ściśniętego gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk.
- Leż spokojnie, powinieneś wypoczywać. Byłeś trochę poturbowany, ale jakoś dałam radę poskładać cię do kupy.
"Niemożliwe"
- pomyśla,ł wpatrując się w dziewczynę. - "Pomogła mi, chociaż nawet
mnie nie zna. Albo jest na tyle głupia, albo... " - sam nie wiedział co.
Taka sytuacja jeszcze nigdy mu się nie zdarzyła.
- Jestem Yale Dellron - przedstawiła się. - A ty jak masz na imię?
- Nazywam się... - Saiyanin mówił z trudem. - Nazywam się Vegeta.
Nowy rozdział. Ponownie dosyć krótki (ale spokojnie, to tylko moje spaczone standardy, tj. ze skrajności w skrajność), ale z całą pewnością - emocjonujący. Nie czytałam pierwszej wersji Twojego opowiadania, więc miałam cichutką nadzieję, że Saiyanin okaże się postacią nową, OC, a nie kanoniczną - chociaż Vegetę zawsze obdarzałam olbrzymią sympatią, uwielbiam drania - mimo tego: pomysł mi się podoba. "Plusuje" przede wszystkim sama (znakomita) postać Yale. Raz: nowa, nieznana rasa, dwa: subtelnie tchnie klimatami fantasy (kocham, ubóstwiam). Po raz kolejny bardzo udany opis korzystania z magii i - chyba jeszcze lepszy - rozważania Vegety. Czuć było ten jego butny, temperamentny charakterek. A ponieważ - jak mówiłam, powtórzę się - bardzo go lubię... Dobrze mi się o nim czytało, gdy rozumował... No, po prostu - jak ON.
OdpowiedzUsuńNa zakończenie: błędy, które rzuciły mi się w oczy:
- "Kuhl zmełł w ustach przekleństwo(...)" - Wydaję mi się, że "zmiął przekleństwo" jest formą prawidłową, a w każdym razie - powszechnie się z nią spotykam.
- "(...)a drugą na piersi Sayianina." - tutaj literówka.
- "Uwagi mężczyzny nie umknęło to(...)" - Hn, uwadze mężczyzny. Chyba lepiej brzmi. Choć, może...
- "cztery kamienie: awanturyn,(...) - Czy nie powinno być awEnturyn? Choć, możliwe, że to także forma dopuszczalna.
- " uderzył w niego tak uparcie nań lekceważony fakt." - Nań, czyli 'na niego'. W tym wypadku powinno być 'przezeń', prawda?
Pozdrawiam ciepło i liczę na kontynuację w najbliższym czasie.
(PS - kod obrazkowy... Uch.)
Droga Mihoshi!
OdpowiedzUsuńWiesz, że ta notka bije na głowę długością? :P
Oczywiście, oczywiście nasz stary poczciwy Vegeta. Syn króla Vegety, książę Saiyan powrócił do żywych. Tak, tak widocznie Dellron jest głupia, że go leczy, ale ma przecież racje odnośnie tego, iż jeżeli mu nie pomoże mogą być gorsze konsekwencje. W końcu jest to chłopiec na posyłki Imperatora.
Notki nie da się specjalnie skomentować. Mam wrażenie, że już ją skomentowałam na pierwszym rozdziale xD Dla mnie nic nowego się nie pojawiło, ale to dlatego, że ja już wszystko to wiem. Wiem, że marudzę, ale czekam na obecne odcinki, za którymi już tęsknię! :D
Ps. Mam nadzieję, że szybko przez to przebrniemy ;)
Wybacz za bzdurny komentarz :(
Pozdrawiam
Kochana Mohoshi!
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejny miły komentarz pod najnowszą notką. Cieszę się, że moje opowiadanie wzbudza w tobie takie emocje. Cieszę się, że potrafię opisać uczucie bohaterki, tak jak uważasz - są autentyczne. Staram się żyć bohaterami by opisać jak się czują dosłownie.
Jeszcze raz Ci dziękuję, za miłe słowa.
Całuję, pozdrawiam.
Czekam na nowość ;)
U mnie pojawiła się nowość. Zapraszam serdecznie.
OdpowiedzUsuń